Co prawda londyński Arsenal nie miał ostatnio najlepszej passy, po remisie z Southampton i porażce z PSV Eindhoven, ale w Premier League prymat stracił dopiero wczoraj na rzecz Manchesteru City. Dziś pozostało więc go odzyskać, a zadanie – przynajmniej na papierze – nie mogło być prostsze.
Nottingham Forest strzeliło tylko jednego gola w wyjazdach po stadionach Premier League, a tylko dwa razy wygrało w ogóle, pozostając ostatnim klubem z jednocyfrowym dorobkiem punktowym.
Nie dziwi więc, że Kanonierzy strzelać zaczęli szybko: już w 5. minucie Saka dośrodkował, a Martinelli wpakował piłkę do bramki. Przed kolejnym golem Martinellego gości ratował na linii bramkowej obrońca Ronan Lodi. I choć brzmi to świetnie, to obraz meczu był inny: Arsenal był raczej zachowawczy, a mecz nie należał do pięknych w pierwszej połowie, w której więcej bramek nie padło.
Za to druga zaczęła się solidnie dla gospodarzy. Kontuzjowanego w pierwszej połowie Sakę zastąpił 22-letni Reiss Nelson, który postanowił się wykazać. Najpierw strzelił bramkę w 49. minucie, by dołożyć kolejną już w 53. Nic dziwnego, że już jest określany jako największe odkrycie tego meczu.
Przy stanie 3-0 nie było już mowy o odrabianiu przez Nottingham. Pozostało zatem pytanie, czy Arsenal powiększy swoją przewagę. Pomimo prób nie mógł wstrzelić się Gabriel Jesus, za to huknięcie Parteya z dystansu w 57. minucie weszło modelowo. Czego Jesus nie zrobił sam, to nadrobił pomagając kolegom. W 78. minucie to jego asysta otworzyła drogę do bramki Odegaardowi.
Arsenal nie tylko wraca na pierwsze miejsce w tabeli, ale też pierwszy raz w 11 meczach zachowuje czyste konto. I wisienka na torcie: dzisiejsza strzelanina była już 300. zwycięstwem od przeprowadzki na Emirates Stadium.