AZS Olsztyn rozbił GKS Katowice, choć pierwszy set wykrwawił obie drużyny
Nie ma co się czarować, że każdy mecz jest inny – wtorkowy pojedynek GKS-u Katowice z Indykpol AZS-em Olsztyn miał zdecydowanego faworyta i nie byli nim gospodarze. To oni przegrali siedem kolejnych meczów z rzędu, podczas gdy olsztynianie zaczęli dobijać do czołówki. Dlatego każdy wynik inny niż wygrana gości z północy byłby niespodzianką.
Mecz otworzyli jednak udanie gospodarze, prowadząc zdecydowanie do stanu 13:8. Wtedy stracili pięć oczek z rzędu, w tym dzięki dwóm asom Robberta Andringi. Po osiągnięciu remisu goście wyraźnie złapali swój rytm, choć gospodarzom trzeba oddać, że nie chcieli za nic w świecie oddać tego seta. Obie strony były tyle zdeterminowane w obronie, co nieskuteczne w ataku. Efektem była niemożliwie długa wymiana ciosów, by zamknąć seta atakiem Poręby po 43 minutach, przy stanie 39:37!
Przeważenie w tak żmudnej partii wyraźnie dało komfort psychiczny Akademikom z Olsztyna. W drugiej odsłonie gospodarze stali się dla nich tłem, przegrywając od pierwszej piłki. Ostateczny wynik 25:14 dla gości został uhonorowany – a jakże – kolejnym asem Andringi.
Trzeba jednak przyznać katowiczanom, że nie zrobili "z górki" przyjezdnym. W trzeciej partii uniemożliwili AZS-owi wyjście na prowadzenie we wczesnej wymianie ciosów, a Gonzalo Quiroga pomógł wypracować przewagę, która od stanu 12:9 pozwoliła dograć seta do końca w rytmie wyznaczanym przez zespół z Górnego Śląska.
Nie chcąc doprowadzić do podziału punktów, Akademicy weszli jednak mocniej w czwartą partię, wypracowując pięciopunktową przewagę już z wynikiem 9:4 na tablicy. Kluczowe było niedopuszczenie GieKSy do złapania kontaktu, co udało się już do końca. Udany atak Poręby zamknął mecz wynikiem 3:1, a seta 25:22.