Derby ponownie dla Interu, Milan bezradny
Jeśli Milan zaczął rok 2023 w dołku, to po styczniu jest już w wielkim kraterze. Seria kompromitujących porażek sprawiła, że Rossoneri wydawali się łatwym łupem dla Interu, drugiego w Serie A przed niedzielnym meczem. Trener Inzaghi ostrzegał, by nie dzielić skóry na niedźwiedziu, ale dopiero mecz miał pokazać, czy ten niedźwiedź ma siłę zaryczeć.
Pierwsze fragmenty zdecydowanie lepiej wyglądały w wykonaniu Interu. Próba Lautaro Maritneza z 2. minuty poszła poza bramkę, jednak na początku 6. minuty Tatarusanu doskonale wybijał drugi strzał Argentyńczyka. Do 10. minuty Nerazzurri aż pięciokrotnie uderzali w kierunku bramki, a Rossoneri tylko raz wyszli z własnej połowy.
Mniej niż jedno na pięć podań wymieniali piłkarze Milanu, piłka prawie cały czas była przy nodze kogoś w czarno-niebieskich barwach. Zwłaszcza przy okazji błędów indywidualnych trudno było odgadnąć, na ile milaniści realizują celową taktykę, a na ile nie mieli koncepcji na lepszą grę. Czego by nie mówić o tej strategii, skomasowana obrona blokowała drogę do bramki skutecznie, nawet jeśli czasami desperacko.
Dopiero w 31. minucie Rossoneri byli w stanie przenieść ciężar gry pod pole karne Interu, co skończyło się kontrą zatrzymaną faulem na Lautaro Martinezie. Co nie udało mu się podczas kontry, trzy minuty później zrobił głową po rzucie rożnym. Asysta przypadła w udziale Calhanoglu, którego przed meczem zachwalał trener Inzaghi.
Wynik do przerwy nie uległ zmianie i, paradoksalnie, w dużej mierze Milan zawdzięczał to ofiarności Tatarusanu, który był gotów samemu wpadać do siatki, byle nie wpuścić do niej piłki. W ofensywie Milan nie istniał: ani jednego strzału, choćby zablokowanego czy panu bogu w okno. Aż trudno uwierzyć, że po zmianie stron Rossoneri grali jakby ten stan im nie przeszkadzał.
Trener Stefano Pioli z szatni wysłał tylko jednego nowego zawodnika (Brahim Diaz) i dopiero 10 minut później pojawili się na boisku Rafael Leao i Alexis Saelemaekers, sugerując, że Rossoneri może jednak spróbują oddać strzał na bramkę Interu. I stało się, w 58. minucie Olivier Giroud posłał piłkę wysoko nad poprzeczką. Milan mniej przestrzeni wywalczył jednak sam, a więcej otrzymał od lekko rozkojarzonych piłkarzy rywali.
Dokładnie 10 minut po pierwszym strzale Rossonerich oglądaliśmy na San Siro drugi (tym razem Theo Hernandez), ponownie bardziej w trybuny niż w samą bramkę. Nie ulegało za to wątpliwości, że Inter odpuścił, na co Inzaghi zareagował potrójną zmianą w 71. minucie. Wbiegli Lukaku, Brozović i Gosens. Niespodziewanie jednak bardziej niepokojonym bramkarzem był Onana, który musiał w 75. minucie bronić po raz pierwszy w meczu. Sekundy później pewnie zostałby bez szans, gdyby Giroud lepiej przyjął piłkę przed bramką. Po jeszcze momencie francuski napastnik próbował swoich sił z rzutu wolnego, tym razem posyłając piłkę nieznacznie obok bramki.
Mając w pamięci pierwszą połowę trudno było uwierzyć, że Milan gra jak równy z równym, a zawodnicy Nerazzurrich jakby ignorowali kolejne ostrzeżenia. Gdy wreszcie, już w 89. minucie, Inter ruszył do zamknięcia meczu drugą bramką, Lautaro Martinez był na minimalnym spalonym i nawet pokonanie Tatarusanu nie mogło uradować czarno-niebieskich trybun. Jeszcze pod koniec 95. minuty Lukaku kąśliwie testował bramkarza Rossonerich, ale wyniku już nic nie zmieniło. Inter umacnia się na drugim miejscu, Milan zsuwa się na ostatnie premiowane grą w Europie.