Diabły czerwone ze wstydu, historyczny pogrom na Anfield
Przed tym meczem Jurgen Klopp zapowiedział, że chce w tym tygodniu zdobyć sześć punktów. Trójka wpadła z Wolverhampton, ale oczekiwanie kompletu z Manchesterem United – nie zbyt buńczucznie? W końcu w sierpniu wygrały Czerwone Diabły mające zdecydowanie lepsze wyniki, a na Anfield przyjechały w składzie, który zdobył Carabao Cup.
Wystarczyło jednak zerknąć na ulice wokół stadionu przed meczem – tłumy, flagi, pirotechnika. Tu nikogo nie interesowały półśrodki, Liverpool musiał grać o pełną pulę. Zresztą, nawet z wieloma problemami w tym sezonie, u siebie liverpoolczycy tylko raz dali się pokonać w Premier League. Było to widać w pierwszym kwadransie, w którym kotłowało się pod polem karnym Manchesteru, a Alisson przyglądał się bez większego stresu.
W okolicach 25. minuty przewaga ofensywna Liverpoolu była kolosalna, ale cóż z sześciu strzałów, gdy trzy poszły w trybuny, a trzy zablokowała obrona. Zresztą, najbliżej powodzenia byli w półgodzinie przyjezdni, którzy oddali jeden celny strzał i jeden – Bruno Fernandesa – mijający słupek nieznacznie. W ostatnim kwadransie pierwszej połowy proporcje zdecydowanie się wyrównały, choć jakościowo okazje Czerwonych Diabłów pozostawały groźniejsze.
Jakby na dowód tej tezy w 42. minucie Casemiro umieścił piłkę w siatce gospodarzy. Ku uciesze trybun, liniowy podniósł chorągiewkę. A ku ekstazie tychże trybun kolejna akcja przyniosła prowadzenie Liverpoolu. Robertson doskonale wypuścił Gakpo prostopadłym podaniem, a ten minął Varane’a i pozwolił De Gei odprowadzić piłkę wzrokiem przy dalszym słupku.
Jeśli pierwsza połowa zakończyła się fatalnie dla przyjezdnych z Manchesteru, to druga zaczęła jeszcze gorzej. Nie minęły dwie minuty, a Liverpool miał już dwa gole przewagi. Tym razem Harvey Elliot posłał piłkę w sam raz pod niską główkę Darwina Nuneza. Kolejne dwie minuty później gospodarze ruszyli z kontrą z własnego pola karnego. Piłkę długo holował Salah, który zahipnotyzował obronę tańcem i chytrze oddał piłkę Gakpo. Ten lekko podciął piłkę obok wychodzącego De Gei.
Cokolwiek planował Ten Hag na drugą połowę, musiał błyskawicznie zmienić taktykę. Zwłaszcza że gospodarzom było mało – agresywni w każdym aspekcie gry szukali czwartego gola. W 58. minucie Konate łapał się za głowę, którą sekundy wcześniej skierował piłkę minimalnie obok bramki United.
Bezradne Czerwone Diabły zaczęły uciekać się do nieczystych sztuczek – po dwóch kolejnych faulach na Gakpo żółtymi kartkami ukarani zostali Martinez i wprowadzony po godzinie gry McTominay. Czym odpowiedział Liverpool? Czwartym golem! Tym razem Nunez – nieco szczęśliwie – zagrał prostopadle do Mohameda Salaha, a ten sam na sam z De Geą wykonał wyrok, wbijając piłkę od poprzeczki do bramki.
Dopiero po 70. minucie Manchester był w stanie zaproponować cokolwiek w ofensywie, choć właściwie nie cała drużyna, a Marcus Rashford. Najpierw był jednak na spalonym, by później – po minięciu Alissona – z bardzo ostrego kąta obić słupek po zewnętrznej. Nic z tego, to The Reds trafili po raz kolejny. Piłkę na głowę zza pola karnego wysłał Henderson, a Nunez jak akrobata skierował ją głową do bramki.
Tuż przed 80. minutą fetujące Anfield żegnało schodzących strzelców bramek, Nuneza i Gakpo. Koniec strzelania? Nic z tych rzeczy, drugą bramkę wkrótce dołożył też Salah, dobijając źle wybitą piłkę przy biernej, zrezygnowanej postawie obrony. Pięć minut później Bajcetić z Firmino bawili się pod bramką De Gei, trafił ten drugi. Litości nie było, Manchesteru też. Na szczęście sędzia ukrócił ich męki...