Elliott dał prowadzenie, defensywa awans. Liverpool pokonał Wilki
Po pierwszym meczu na Anfield, w którym VAR odebrał Wilkom wyjazdową wygraną i zmusił do grania ponownie, ekipa z Molineux była nastawiona na zemstę. Nie marnowali więc czasu w rewanżu, ruszyli odważnie od pierwszych sekund. Ale ani determinacja gospodarzy, ani ujemna temperatura nie onieśmieliły Liverpoolu.
Zwłaszcza w kontrze przyjezdni szukali swojej szansy, a na szczególną wzmiankę zasługuje James Milner. On jeden ma więcej pucharowych występów niż cała reszta zespołu razem wzięta, ale wiek nie był dla niego przeszkodą w montowaniu gry The Reds.
To jednak nie Milner postawił kropkę nad i, zaszczyt przypadł spostrzegawczemu Elliottowi, który dostrzegł źle ustawionego bramkarza i chytrze posłał piłkę za kołnierz José Sá z ponad 20 metrów. Molineux domagało się rewanżu i otrzymało szansę na takowy, gdy Adama Traoré szarżował tuż przed przerwą.
Tej okazji nie wykorzystał, za to Wilki nie ustawały w staraniach również po przerwie. Niestety – bez efektów. Nie tylko z własnej winy, ale również dzięki skonsolidowanej obronie Liverpoolu, która radziła sobie nawet przy braku Virgila van Dijka. Nie gorzej było w środku pola, gdzie Wolverhampton było skutecznie neutralizowane, ku frustracji zawodników i kibiców gospodarzy.
Końcówka była już wyjątkowo nerwowa, ale Wolverhampton Wanderers musieli walczyć o wyrównanie. W 78. minucie Raul Jimenez był bliski powodzenia, ale Gomez wybił jego piłkę na rzut rożny… którego sędzia nie przyznał. Frustracji było więc jeszcze więcej, a w nerwach nowy zawodnik Wilków Matheus Cunha pod strzelił panu bogu w okno zamiast w bramkę, choć i sytuację miał niełatwą.
Nie był to może najszybszy mecz, ale Jurgen Klopp ma się z czego cieszyć. Nie tylko o wyniku mowa, defensywa LFC była bardzo zdeterminowana jak mało kiedy i gospodarze pozostawali bezradni. Zresztą, to najlepsza szansa na zdobycie jakiegokolwiek trofeum w tym sezonie.