Karny Lewego to za mało, Barcelona żegna się z Europą
Najważniejszy pojedynek wstępnej fazy pucharowej Ligi Europy, nazywany przedwczesnym finałem, miał wszystko, czego oczekuje się od dobrego piłkarskiego widowiska. Po remisie w katalońskiej świątyni futbolu przed tygodniem, tym razem przyszło zmierzyć się na największym ligowym obiekcie Anglii, gdzie grubo ponad 70 tysięcy widzów mogło najeść się strachu po niewiele ponad kwadransie.
Po faulu Bruno Fernandesa sędzia wskazał na wapno, a Robert Lewandowski po rękach De Gei wyprowadził Dumę Katalonii na prowadzenie. Blaugrana złapała kontrolę nad meczem i zaplatała swoje sieci w środku pola, niwecząc wysiłki gospodarzy, by możliwie szybko odrobić straty. Pierwszą połowę przyjezdni zamknęli po swojej myśli, nawet jeśli oddali tylko jeden celny strzał. Katalończycy mogli sobie pozwolić na żartobliwą grafikę w mediach społecznościowych...
Po przerwie jednak widać było kolosalną różnicę w grze Manchesteru United. W Czerwone Diabły wreszcie wstąpił diabeł, a przynajmniej brzmi to barwniej niż skuteczna zmiana taktyki przez Erika ten Haga. Bruno Fernandes szybko zrehabilitował się za rolę przy rzucie karnym, gdy wyłożył piłkę Fredowi na 1:1 mniej niż dwie minuty po wznowieniu gry.
Ponieważ gospodarze poszli za ciosem, teraz to Barcelona nie mogła się opędzić i pachniało drugim golem, ku uciesze publiczności. Zmęczonego angażowaniem Barcy Weghorsta w drugiej połowie zmienił pełen sił Antony i wybór okazał się doskonały. Młody Brazylijczyk po półgodzinie gry idealnie przymierzył w dolny róg bramki i pokonał Ter Stegena.
A ponieważ wynik nie zmienił się w ostatnim kwadransie, Old Trafford i czerwona część Manchesteru mają co świętować, wyczekując na losowanie rywala w kolejnej fazie rozgrywek.