Jeremy Sochan zakończył swój pierwszy sezon w NBA. Jak mu poszło?
Sochan został wybrany w ubiegłorocznym drafcie z bardzo wysokim dziewiątym numerem do San Antonio Spurs. Tak wysoki numer oznacza, że organizacja ma wobec takich zawodników bardzo duże oczekiwania. Z drugiej strony, wysoki numer w drafcie najczęściej także oznacza grę dla słabej drużyny. W przypadku Polaka była to gra dla jednej z najgorszych drużyn w stawce.
Spurs to legendarna organizacja, która od 1999 roku pięciokrotnie sięgała po tytuł mistrzowski. Trenerem popularnych "Ostróg" jest Gregg Popovich, czyli niezwykle doświadczony szkoleniowiec, który objął zespół jeszcze w połowie lat 90. poprzedniego wieku. Swoją pracą odcisnął piętno na całej amerykańskiej koszykówce i jest żyjącą legendą NBA.
Obecnie zespół z Teksasu znajduje się jednak w największym kryzysie w swojej historii. O sile drużyny stanowią młode gwiazdy, które dopiero za kilka lat, po wzmocnieniu kolejnymi młodymi gniewnymi, mają być konkurencyjnym zespołem w najlepszej lidze świata.
To oznaczało, że Sochan dostanie prawdopodobnie wiele minut na parkiecie, ponieważ klubowi będzie zależało na jego rozwoju, a zespół nie będzie walczył o zwycięstwa. Im gorszy bilans, tym wyższy numer w kolejnym drafcie, a to bardzo interesuje Spurs w obecnych czasach. Oznaczało to więc, że Sochan prawdopodobnie będzie dużo grał, ale mało kto będzie nim zainteresowany, ponieważ jego zespół będzie regularnie przegrywał.
Warto jednak zwrócić uwagę na opinię z jaką Polak został wybierany w drafcie. Był on postrzegany jako bardzo dobrze aspirujący obrońca, który może stać się w NBA bardzo dobrym defensorem. Mało kto liczył jednak, że będzie on stanowił wartość w ataku. 19-latek miał problemy ze skutecznością w rzutach z dystansu i nie wykazywał wielkiego potencjału po atakowanej stronie parkietu.
Pozytywna weryfikacja
Jego opinia wśród amerykańskich ekspertów szybko się jednak zmieniła. Sochan już w swoim czwartym występie zdobył 14 punktów w meczu, co niedługo później stało się u niego w zasadzie normą, albo przynajmniej bardzo częstym zjawiskiem. Powoli wchodził do ligi, popełniał błędy, ale przejawiał ogromne chęci do nauki i doskonalenia swoich umiejętności.
Do największej przemiany w jego grze doszło pod koniec grudnia. W spotkaniu z Houston Rockets polski skrzydłowy zaprezentował całemu światu nową technikę wykonywania rzutów wolnych, która polegała na oddawaniu ich jedną ręką. Wielu ekspertów doceniało odwagę Sochana, który nie bał się eksperymentalnego rozwiązania, ale co najważniejsze - przyniosło ono piorunujący efekt.
Nie dość, że znacznie poprawiła się jego skuteczność z linii rzutów wolnych - 45,8 proc. do tego meczu, 76,1 proc. po nim - to jeszcze zmiana wpłynęła na jego ogólny styl gry. Zaczął on chętniej atakować kosz i brać na siebie grę. Wydaje się, że wzięło się to właśnie ze zmiany stylu wykonywania rzutów wolnych, ponieważ od tego momentu Sochan wiedział, że jeśli zostanie sfaulowany, to będzie rzucał wolne, które od tego czasu nie były już dla niego wielkim wyzwaniem.
Z czasem pojawiły się też kolejne świetne występy pod kątem statystycznym. Jeszcze przed świętami Bożego Narodzenia zdołał on rzucić w jednym meczu aż 23 punkty, a w ostatnich dniach stycznia ustanowił wynik, który do dziś jest jego rekordem punktowym w NBA - zdobył 30 oczek przeciwko Phoenix Suns. W pierwszych dniach marca uzbierał z kolei swoje pierwsze double-double - miał 22 punkty i 13 zbiórek.
Jego zespół notorycznie przegrywał, ale Polak pokazywał się z dobrej strony. Imponował też asystami, których przed sezonem nikt od niego nie oczekiwał. Pracował na kolejne komplementy ze strony Popovicha i rozwijał się w niemal każdym aspekcie koszykarskiego rzemiosła. Nie działo się tak praktycznie tylko z rzutami za trzy punkty, z których nie miał powalającej skuteczności.
W końcówce sezonu po prostu za to odpoczywał. Częściowo omijał mecze z powodu kontuzji, a częściowo był po prostu oszczędzany. Pierwszy sezon w NBA był dla niego bardzo wymagający, a Spurs i tak nie zależało na wygrywaniu meczów. Swój ostatni mecz zagrał jeszcze w marcu, łącznie wystąpił w 56 spotkaniach, w tym 53 w pierwszej piątce. Opuścił 26 meczów.
Statystyki godne swojego numeru w drafcie
Swoje pierwsze rozgrywki w najlepszej lidze świata zakończył ze średnią 11 punktów, 5,3 zbiórek i 2,5 asyst na mecz. Z gry trafiał ze skutecznością 45,3 proc., z kolei z dystansu legitymuje się skutecznością na poziomie 24,6 proc.
Wyniki te trzeba ocenić jako bardzo dobre, zwłaszcza w kontekście oczekiwań, które stawiano mu przed startem sezonu. Sochan bardzo szybko oderwał od siebie łatkę specjalisty jedynie od defensywy. Czynnie brał udział w akcjach ofensywnych Spurs - popisywał się wizją gry i umiejętnością znalezienia kolegów na dobrych pozycjach, a także sam wchodził pod kosz i bardzo często decydował się na efektowne wsady.
W większej liczbie meczów od niego zagrało w tym sezonie sześciu zawodników Spurs. Tylko dwóch z nich wychodziło jednak częściej od Polaka w pierwszej piątce - byli to Tre Jones i Keldon Johnson. To najlepiej pokazuje jaką ma pozycję w zespole i jak duże nadzieje są z nim związane.
Reprezentant Polski zakończył też sezon w czołówce najlepszych pierwszoroczniaków w najważniejszych kategoriach statystycznych. Został wybierany z numerem dziewiątym, ale mało kto spodziewał się po nim wielkich liczb w ofensywie. Bardziej stawiano na jego rozwój i dobrą dyspozycję w obronie. Tymczasem Sochan był siódmym najlepszym punktującym oraz zbierającym, a także szóstym najlepszym asystentem wśród rookies w całej lidze.
Polak zdobywał dużo mniej punktów od Paolo Banchero, daleko mu do liczby zbiórek Jalena Durena oraz nie rozdawał nawet połowy liczby asyst Jadena Ivey'ego, ale w odwrotności do wielu innych pierwszoroczniaków wykazywał się wielką wszechstronnością, która pomogła znaleźć mu się bardzo wysoko we wszystkich tych rankingach.
Może być tylko lepiej
Nie ma wątpliwości, że o pierwszym sezonie Sochana można mówić wyłącznie w superlatywach i że przebił on niemal wszystkie prognozy, jakie stawiano mu w polskich i amerkańskich mediach.
Jego Spurs zakończyli z kolei sezon z drugim najgorszym bilansem w lidze - osiągnęli 22 zwycięstwa i zaliczyli 60 porażek. Dokładnie takimi samymi liczbami mogą "pochwalić się" zawodnicy Houston Rockets. Aż o pięć zwycięstw mniej odnieśli za to Detroit Pistons. Teraz wszystkie trzy ekipy mają największe szanse na wybór z pierwszym numerem draftu, a o wynikach loterii dowiemy się w przyszłym miesiącu.
Drugi sezon Sochana powinien być zgoła inny od tego pierwszego. Jeśli Spurs będą wybierać z jednym z czołowych numerów w drafice, automatycznie zwiększą swój potencjał, przez co będą w stanie wygrywać nieco więcej meczów. Nieco, ponieważ nie staną się nagle drużyną na miarę playoffs, ale też nie będą mieli już interesu, by odnosić tyle porażek.
A sam Sochan wykorzysta zapewne przerwę między sezonami na wiele treningów, na które nie ma czasu w trakcie sezonu NBA, a które wpłyną pewnie na poprawę jego gry w wielu elementach.
Jego pierwsze 56 meczów w NBA pokazały, że ta liga to odpowiednie dla niego miejsce. Polak jest na dobrej drodze, by napisać w niej swoją historię i stać się jej członkiem na wiele kolejnych lat.