Kto rządzi w Turynie? Dawne podziały nie dają odpowiedzi
W ostatni dzień lutego Juventus podejmuje Torino w Serie A. Dla każdego z klubów ten mecz jest szczególny, bo pozwala szczycić się dominacją w mieście. Kto jednak wiedzie prym w Turynie na co dzień?
Z ponad ośmioma milionami zdeklarowanych kibiców od Val d’Aosta na północy po Sycylię na południu, Juventus samodzielnie odpowiada za jedną trzecią z 24 milionów Włochów aktywnie śledzących Serie A. To oczywiście szeroka sieć ludzi, którzy kibicują swoim klubom w całym kraju, ale w najwyższej lidze sympatią darzą Starą Damę z Turynu.
W samym mieście wygląda to jednak inaczej. A przynajmniej taki przekaz udało się wykuć przez lata kibicom odnoszącego mniejsze sukcesy Torino: "Torino è granata", czyli "Turyn jest kasztanowy" (od barw klubu).
Z całą pewnością można jednak powiedzieć tylko tyle, że derby stolicy Piemontu – nazywane Derby della Mole – to najmniej wyrównane miejskie derby w skali całych Włoch. Różnice pomiędzy popularnością klubów z Rzymu czy Genui są minimalne i zmienne. W Rzymie zdecydowanie silniejsza jest Roma, która zgarnia trzech na czterech kibiców, wg ich deklaracji. To jednak wciąż bez porównania z oceanem, jaki dzieli osiem milionów fanów Juve z 450 tysiącami serc bijących dla Torino.
I z tego też powodu, w pewnym sensie z niemożności rywalizowania na poziomie krajowym, kibice Torino zawsze szczycili się dominacją w mieście. Bez wątpienia większość sympatyków Granaty faktycznie mieszka w Turynie i Piemoncie, co pozwala uwierzyć w ich dominację liczebną na poziomie lokalnym i regionalnym. Zwłaszcza odkąd Juventus musiał zburzyć wielki Stadio Delle Alpi na rzecz znacznie mniejszej areny, co w świecie futbolu zdarza się rzadko.
Dziś jednak trudno o jasny rozdział pomiędzy grupami kibiców na podstawie klasy społecznej czy podziału terytorialnego, jak to było w latach 40. ("burżuazja za Juve, robotnicy za Torino") czy 60. XX wieku ("turyńczycy wspierają Torino, napływowi Juve").
Dlatego, o ile kiedyś można było powiedzieć, że społeczność Granata była liczniejsza niż Bianconera, o tyle dziś w cieniu Mole sytuacja jest zupełnie inna. Nie ma porównania do czasów, gdy siła robocza przyjeżdżała z południa, przyciągana przez Fiata.
Co nie oznacza wcale, że w mieście rządzi Juventus, ale też nie da się powiedzieć tego samego o Toro. Przynajmniej nie z taką pewnością, jak to było przed laty. Dawne stereotypowe podziały już nie istnieją i próba argumentacji na ich podstawie byłaby błędem.
To powiedziawszy, na pewno jest prawdą, że potomkowie turyńskiej burżuazji wciąż częściej sympatyzują z Juve – ten klub zdecydowanie bardziej przyciąga zamożnych jako odnoszący wielkie sukcesy krajowe i zagraniczne. Podobnie prawdziwym zjawiskiem jest tradycyjne rodzinne przekazywanie tradycji kibicowania Starej Damie w rodzinach o korzeniach poza Turynem.
Podobnie społeczność Granata nie uwolniła się od swojej robotniczej łatki. Kibicowanie Toro oznacza wciąż obstawanie za słabszym, co może tłumaczyć brak przekonania do Urbano Cairo jako prezesa – podobnie jak było z Berlusconim w Milanie.
Kibice Bianconerich są przyzwyczajeni do walki o najwyższe cele w kraju, do częstych zwycięstw i radości, oczywiście pod warunkiem braku konfliktu z prawem. Każde trofeum utwierdza ich w przekonaniu, że pozostają dominującą siłą. Dla kasztanowej części Turynu to nigdy nie było równie oczywiste. Wybór Toro tradycyjnie oznacza wiarę w sukces wbrew okolicznościom i realnym szansom. Dlatego dla nich derby Turynu pozostają bezsprzecznie najważniejszym meczem w roku. To dla nich obecnie największy tytuł, jaki Granata może zdobyć. Przynajmniej dopóki Cairo nie spełni obietnic gry o wyższą stawkę.