Lechia przełamuje się i wychodzi ze strefy spadkowej
Jedyna podkarpacka drużyna PKO BP Ekstraklasy z Mielca pozytywnie zaskakuje formą równie mocno, co Lechia Gdańsk rozczarowuje swoją. Pomorski klub do 30 października nie wygrał u siebie ani jednego meczu w lidze i do niedawna był przedostatnim zespołem w tabeli.
Nic dziwnego, że w niedzielne popołudnie wielki stadion w Gdańsku świecił pustkami, z widownią poniżej 7 tys. osób. Stal Mielec ociera się przecież o czołówkę i jest znana z odpowiedzialnej gry nastawionej na kontry.
Faktycznie to goście zaczęli odważniej, w 15. minucie Maciej Wolski był bliski pokonania Dusana Kuciaka, któremu sprzyjało szczęście przy interwencji. Na 10 minut przed końcem pierwszej połowy znów w natarciu była Stal i sędzia podyktował rzut karny dla mielczan po dotknięciu piłki ręką. Szybka weryfikacja pomogła jednak ustalić, że najpierw piłka odbiła się od nogi i karnego nie było.
Lechia w pierwszej części pojedynku była bez wyrazu, a jedyny celny strzał miał miejsce dopiero w doliczonym czasie gry. Ze sporego dystansu strzelał Maciej Gajos. Siły nie brakowało, ale bramkarz Stali dostał piłkę prosto w ręce. Po zmianie stron Gajos nie ustępował, strzelał znów w 52. minucie. Tym razem jednak bardzo niecelnie. Kilka minut później Lechia znów była w ataku, ale główkę Nalepy wybronił Bartosz Mrozek.
Coraz większa pewność gospodarzy zaowocowała atakiem z 73. minuty, w którym Ilkay Durmus biodrem wyłożył piłkę Łukaszowi Zwolińskiemu tuż przed bramką, a ten dołożył tylko nogę. Mimo radości zerkał jeszcze na liniowego, jakby nie dowierzając, że nie był na spalonym. Mógł być, ale jedno podanie wcześniej, zatem gol został uznany.
Czy wygrana była efektowna? W żadnym razie, ale punkt się liczy. Dzięki drugiemu z rzędu zwycięstwu Lechia wymozoliła się ze strefy spadkowej, w której tkwiła od dawna, mając do tego mecz zaległy względem najbliższych rywali w tabeli.