Ewa Swoboda: "Jeszcze będę trenować za cztery lata, na pewno w Los Angeles mnie zobaczycie"
Paryskie igrzyska nie rozpieszczają kibiców w Polsce i tym bardziej bolesne było oglądanie, jak bardzo niewiele zabrakło Ewie Swobodzie w sobotnim półfinale biegu na 100 m. Polska sprinterka jest znana nie tylko z barwnej osobowości, ale i wielkiej determinacji, dlatego po nie do końca udany, starcie w ćwierćfinale Kacper Merk z Eurosportu nie krył podziwu dla niej w pierwszym wywiadzie.
Sama Swoboda, jak przyzwyczaiła kibiców, nie zamierzała owijać w bawełnę. "Nie widziałam tego biegu, tak że nie powiem, czy było mega super, czy nie. No ale czas 11,08 s mówi, że było do dupy, więc… trudno. Ja jeszcze będę trenować za cztery lata, więc na pewno w Los Angeles mnie zobaczycie, a dzisiaj kończę jako dziewiąta, więc… mogło być dużo gorzej" – powiedziała z jednej strony rozkładając ramiona, a z drugiej uśmiechając się. Ot, magia sportu, gdzie jedna setna sekundy może być decydująca.
Z wynikiem 11,08 s Swoboda nie powalczyłaby o medal (w tym sezonie najlepszy jej wynik to 10,99 s, gdy brąz dało 10,92 s), ale każdy start to osobna historia. Ten półfinałowy, choć niezwieńczony medalem, niósł za sobą ogromny ładunek emocjonalny, proporcjonalny do wysiłku włożonego w trening.
"Było super, bardzo dobrze się bawiłam. Chyba miałyśmy najmocniejszy wiatr w twarz. Trudno, jestem dziewiąta na igrzyskach. (...) Walczyłam jak mogłam, nie udało się" – powiedziała Swoboda, przed którą moment później Merk był gotów chylić czoła za ducha walki. I właśnie ten duch walki pozwala liczyć, że nie raz jeszcze zobaczymy Swobodę w rywalizacji o najwyższe cele.