Linetty i Piątek na remis, o wyniku w Salerno zdecydował Ochoa
I Granata z Piemontu wpadli w niedzielę z odwiedzinami do I Granata z Kampanii, by udowodnić wyższość Torino nad Salernitaną. Gospodarze rozpoczęli mecz bez Krzysztofa Piątka w składzie, za to w drużynie gości wybiegł na murawę Karol Linetty.
Zgodnie z przewidywaniami, Torino zaczęło mecz znacznie odważniej, raz po raz napadając na bramkę Salernitany. Guillermo Ochoa w bramce szybko zdążył się rozgrzać, bowiem już w 9. minucie w środek bramki strzelał David Zima. Trzy minuty później meksykański golkiper bez problemów zatrzymał również Radonjicia.
Częste strzały na bramkę Koników Morskich wyznaczały zresztą rytm pierwszej połowy i tylko doskonała dyspozycja legendarnego Meksykanina pozwoliła długo utrzymać wynik bezbramkowy. Po drugiej stronie boiska zagrożenie było czysto symboliczne, piłkarze z Salerno skupiali się na destrukcji kolejnych prób Torino.
Gdy już Salernitana była na połowie rywali, to ofensywę z głowy wybijała jej obrona przyjezdnych, w tym Karol Linetty. Polak po brutalnym wejściu w nogi rywala dostał zresztą żółtą kartkę w 25. minucie, co nie zrobiło na nim żadnego wrażenia – wiedział, co robi. Gdyby nie wystarczył Linetty z kolegami, w bramce Torino stał jeszcze Vanja Milinković-Savić, który jednak nie miał wiele pracy w pierwszej połowie.
Ponieważ gospodarze pozwalali na wiele, musiało się to kiedyś zemścić. W 36. minucie doskonałą centrę dostarczył Valentino Lazaro, a niską główką do bramki miejscowych trafił Sanabria. Przy tak celnym uderzeniu głową nawet Ochoa był bezradny.
Druga połowa długo nie mogła się zacząć, ponieważ awarii doznał system VAR, który po 45 przestał działać i obie drużyny zgodziły się grać bez niego. Koniki Morskie wybiegły zdeterminowane, już z Krzysztofem Piątkiem w składzie, co zaowocowało okazją już po dwóch minutach.
Boulaye Dia strzelał pierwszy, jeszcze bez bramki. Kilka chwil później miejscowi ruszyli z kontrą. Tonny Vilhena mógł odegrać Piątkowi, ale zdecydował się samodzielnie kończyć. Słusznie, trafił przepięknie. I, niczym w bajce, nad Salerno zza chmur wyszło słońce, a trybuny ponownie zaczęły gromko śpiewać.
Mecz skończył się po mniej niż godzinie dla Polaka w barwach Torino. Linetty musiał zejść w 52. minucie, ponieważ razem z Lukiciem mieli po żółtku, a to groziło wyrwą w defensywie przy kolejnej interwencji.
Miejscowi byli wyraźnie w gazie, a Torino mogło tylko wspominać wszystkie 14 strzałów z pierwszej połowy, żałując wykorzystania tylko jednego. W 57. minucie pierwszy raz strzelał Piątek, który jednak posłał piłkę obok lewego słupka. Minutę później był na spalonym, a Milinković-Savicia ostrzeliwali kolejno Candreva (wybroniony) i Bonazzoli (zablokowany).
Po godzinie mecz się wyrównał, Torino złapało niezbędny oddech i przypomniało sobie, że Ochoa stoi bezczynnie. Tyle że – podobnie do pierwszej odsłony – turyńczycy strzelali nieskutecznie. Cztery zmiany po godzinie dodały Bykom z Turynu energii, a Miranczuk w 72. minucie był bliski bramki, zatrzymał go tylko doskonały instynkt Ochoi.
Bramkarz z Meksyku uratował również gospodarzy w 85. minucie, gdy zepchnął strzał Rodrigueza na słupek. Końcówka obfitowała w kolejne okazje dla przyjezdnych, jednak gola nie strzelili. Torino ma czego żałować po 23 strzałach na bramkę, a w Salerno wzmacnia się pozycja meksykańskiego bramkarza, który był bohaterem meczu.