Marcin Tybura zmasakrował rywala łokciami w Madison Square Garden podczas gali UFC 309
Tybura do gali UFC 309 przystępował po szybkiej porażce, której doznał w sierpniu, kiedy występował w walce wieczoru. Wtedy przez dźwignię pokonał go Sergiej Spiwak. Był to rewanż za walkę z lutego 2020 roku, kiedy Polak pokonał Mołdawianina.
Teraz na drodze Tybury stanął "świeży" zawodnik UFC 33-letni Jhonata Diniz. Brazylijczyk stoczył do tego pojedynku osiem walk i wszystkie wygrał, z czego aż siedem przed czasem. Była to jego trzecia potyczka dla UFC. Ostatni raz bił się właśnie w sierpniu na gali UFC on ESPN: Tybura vs. Spivac 2.
To starcie zapowiadało się bardzo ciekawie, bo Tybura musiał potwierdzić swoją wartość w UFC, a Diniz chciał zbudować swoje nazwisko, pokonując zawodnika, który od ośmiu lat walczy dla największej organizacji świata.
Pierwsza runda nie przyniosła większych emocji, ale w większości kontrolował ją Polak, który leżał na swoim rywalu. Druga wyglądała bardzo podobnie, aż do końcówki, w której Tybura zmasakrował przeciwnika.
Marcin znalazł pozycję i zaczął łokciami okładać leżącego rywala. Po jednym z ciosów rywal zalał się krwią, ale sędzia nie przerywał walki. Pozwolił Polakowi "okładać" Brazylijczyka aż do gongu, co sprawiło, że Diniz miał rozcięte powieki oraz zmasakrowany nos, a doktor po konsultacji zdecydował o przerwaniu pojedynku.
Dla Marcina Tybury było to 26. zwycięstwo w karierze w 35. walce. Diniz miał do tej pory komplet zwycięstw, ale dziewiąta walka przynosi pierwszą porażkę.
Wydarzeniem gali była walka o pas, do której stanęli Jon Jones i Stipe Miocic. Walka zakończyła się w trzeciej rundzie po tym, jak "Bones" znokautował rywala, który ogłosił zakończenie kariery w wieku 42 lat. W drugiej walce wieczoru Charles Oliveira decyzją sędziów pokonał Michaela Chandlera.