Napoli bez Bereszyńskiego nie zostawia złudzeń dzielnej Sampdorii
Jak w całych Włoszech, w Genui również kibice, zawodnicy i działacze ciszą uczcili zmarłego niedawno Gianlucę Viallego. Chyba nigdzie jednak to pożegnanie nie było tak przejmujące, jak właśnie na Stadio Luigi Ferraris. Tu Vialli rozegrał wiele ze swoich 223 meczów w barwach Sampdorii. Najpierw zapanowała więc dojmująca cisza i polały się łzy – w tym bliskich zmarłego – a następnie legendę żegnała burza oklasków i wiele banerów na trybunach – od wielkich po małe, przygotowane przez pojedynczych fanów.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi...
Nas najbardziej interesował występ dwóch Polaków w barwach Napoli, choć jeszcze kilka dni temu staliby po przeciwnych stronach barykady. Wypożyczenie Bereszyńskiego zmieniło sytuację, natomiast w pierwszych minutach nie zobaczyliśmy ani Bartosza, ani Piotra Zielińskiego. Co widzieliśmy? Błyskawicznego karnego dla przyjezdnych po faulu w drugiej minucie, którego wykonanie zwieńczył słupek i bezpieczne wybicie na rzut rożny. Matteo Politano nie wierzył, że to zmarnował.
Mecz zaczął się więc od trzęsienia ziemi, a potem – jak przykazał Alfred Hitchcock – napięcie już tylko rosło. Nie był to wcale pojedynek lidera z potencjalnym spadkowiczem, jak wskazuje tabela, lecz dwóch wyjątkowo równych i zdeterminowanych ekip. Sampdoria nie zamierzała okazać respektu. W 13. minucie potężnie strzelał Verre, ale wybronił to Meret. Minutę później Napoli było atakowane po stałym fragmencie, jednak Nuytinck główkował obok bramki.
W rewanżu szarżował Osimhen, który w 16. minucie główką zmusił do wysiłku Emila Audero, a raptem trzy minuty później wyprowadził swoją drużynę na prowadzenie. Mario Rui dogrywał idealnie, a Nigeryjczyk dołożył nogę z najwyższym wyczuciem i Audero nie miał już szans. Podwyższyć chciał niemal natychmiast Kwaracchelia, który po zatrzymaniu domagał się karnego – nic z tego!
Samymi tylko strzałami z pierwszych 20 minut można by obdzielić cały mecz, średnio padał jeden na dwie minuty. Dopiero w okolicach 25. minuty tempo nieznacznie spadło, choć walka pozostawała zażarta. Chrapkę na drugą bramkę miał Victor Osimhen, ale jego strzał w 35. minucie został zablokowany. Chcąc uniemożliwić mu wyjście sam na sam kilka minut później, Tomás Rincón ostrym wślizgiem ściął Nigeryjczyka z nóg. W odpowiedzi sędzia "ściął" Wenezuelczyka czerwoną kartką i Sampdoria musiała grać w dziesiątkę już na pięć minut przed przerwą.
...a skończyło sennie
W przerwie Dejan Stanković przemeblował drużynę, usuwając przede wszystkim obarczonego żółtą kartką Murillo (wszedł Zanoli). Z przodu pojawił się Djuricić i strategia już po paru minutach gry wyglądała jasno: pozwalamy grać Napoli i czyhamy na swoje okazje. Przez kwadrans Doria miała posiadanie poniżej 10 procent, ale duża dyscyplina w defensywie okazała się bardzo frustrująca dla neapolitańczyków, którzy po dojściu pod pole karne momentalnie byli podwajani. W odpowiedzi na ten impas Napoli wymieniło skrzydła: weszli Lozano i Piotr Zieliński.
Pierwszy bramce gospodarzy zagroził Meksykanin, na strzał Zielińskiego – nad bramką – trzeba było czekać do 77. minuty. Sekundy później napór na pole karne gospodarzy się opłacił, gdy Ronaldo Vieira nie zabrał na czas ręki i doprowadził do drugiego rzutu karnego. Eljif Elmas bardzo pewnie uderzył pod poprzeczkę i zamknął kwestię zwycięstwa.
O ile Sampdorii można wybaczyć pogodzenie z losem i pewną bierność, o tyle Napoli z dwoma świeżymi zawodnikami z przodu mogło pokazać znacząco więcej. Piotr Zieliński nie wniósł tym razem wiele, ale i cała drużyna Napoli grała na niższej koncentracji w ostatnich 20 minutach. Nawet niestrudzony Osimhen nie miał w drugiej połowie celnego strzału, przenosząc piłkę tylko nad poprzeczką.
Gospodarze nie mają się czego wstydzić – walczyli, póki mogli – a Napoli niespecjalnie ma czym chwalić. Mimo wszystko obie drużyny żegnały oklaski oznaczające szacunek za pot, zmieszany z deszczem, zostawiony na boisku.