Nerwy na własne życzenie. Polska wygrywa 27:24 i jedzie do Krakowa
Gdy Michał Olejniczak efektownie trafił w pierwszych sekundach meczu, mogło się wydawać, że wreszcie Spodek doczeka się meczu godnego gospodarzy mistrzostw świata. Niestety, nawet z problemami Arabia Saudyjska szybko znalazła sposób na Polaków i gdy nie szło zbudować atatku, skutecznie walczyli o stałe fragmenty.
W pierwszych pięciu minutach Arabowie nie trafili nic poza jednym karnym, by następnie przyspieszyć. Trzeba dodać, że reprezentacja Polski dała im na to przestrzeń, grając zbyt statycznie i przewidywalnie. Choć sam mecz szybkiego tempa nie miał, to w nim szybko na prowadzenie wyszli zawodnicy w zielonych strojach. Ósme i dziewiąte trafienie wrzucali do pustej bramki, błyskawicznie niwelując to, co Polacy mozolnie budowali na ich połowie.
Dwupunktową przewagę chcieli utrzymać do końca pierwszej połowy, ale na szczęście Polacy ruszyli. W 21. minucie Sićko oddał pierwszy rzut z drugiej linii i udało się zredukować stratę. Na 11:11 trafił tradycyjnie Moryto (karny), a po obronie Morawskiego kolejna siódemka dała Polsce prowadzenie. Udało się więc zejść na przerwę z przewagą, choć to Arabia Saudyjska częściej celowała w naszą bramkę niż na odwrót.
Druga część spotkania zaczęła się od dwóch kolejnych skutecznych ataków Sićki, choć to Arabia grała w przewadze. Jak szybko udało się wypracować trzy punkty przewagi, tak szybko goście doszli ponownie na punkt. Pięknej gry było niewiele, stresu wręcz przeciwnie. Szczęśliwie, w okolicach 40. minuty Polska znów na chwilę złapała wiatr w żagle – przy dwóch stratach Arabii udało się zbudować czteropunktowy bufor, zwieńczony imponującym rzutem Daszka.
Nie pomogła przerwa wzięta przez trenera Pytlicka, Polacy poszli za ciosem, a na wychodzącego w górę Sićkę broniący Saudyjczycy mogli tylko bezradnie patrzeć. Niestety, zamiast skorzystać z przewagi punktowej i grę uspokoić, Polacy złapali dwie kary indywidualne i grając w osłabieniu nie byli w stanie utrzymać presji na Arabach. Nic dziwnego, że trener Rombel poprosił o czas. Podziałało na chwilę – udało się odzyskać inicjatywę, ale później słupek, udane interwencje Al-Salema i poprzeczka… z pięciu punktów przewagi zrobił się tylko punkt.
Nikomu te nerwy potrzebne nie były i Biało-Czerwoni zdołali przejąć kontrolę przed końcem 54. minuty. Sygnał dał Przemysław Krajewski doskonałym przechwytem i rajdem na bramkę. Z trzema punktami straty to goście w końcówce musieli brać czas. Mieli plan na szybki powrót w meczu, ale Polska miała w bramce Morawskiego. Ten co prawda żadnego karnego nie obronił (choć dwa wymagały dobitki), za to rzuty z gry zatrzymywał nieźle. Na szczęście ostatni rzut należał do Macieja Gębali, który potwierdził nasze zwycięstwo 27:24. Mecz oczywiście lepszy od bolesnej porażki ze Słowenią, ale w kolejnej fazie rozgrywek trzeba będzie pokazać coś znacznie lepszego, by powtórek tamtego pojedynku uniknąć.