Reklama
Reklama
Reklama
Więcej
Reklama
Reklama
Reklama

Petra Kvitova dla Flashscore: Wielki Szlem to wciąż największa motywacja

Petra Kvitova dla Flashscore: Wielki Szlem to wciąż największa motywacja
Petra Kvitova dla Flashscore: Wielki Szlem to wciąż największa motywacjaLivesport
Dwa Wimbledony, wygrana w turnieju Masters, sześć Pucharów Billie Jean King i brązowy medal olimpijski. To tylko kilka z wielu osiągnięć czeskiej gwiazdy tenisa Petry Kvitovej. Była druga rakieta świata rozmawia z Flashscore News o ostatnim sezonie, Federerze, tańcu z Djokoviciem i planach na przyszłość.

Kvitova odwiedziła siedzibę Livesport, firmy-matki Flashscore, w miniony piątek podczas cotygodniowego Smart Friday, i odpowiedziała na pytania publiczności.

Zakończyłaś sezon jako najlepsza czeska zawodniczka na 16. miejscu rankingu WTA, a do tego zdobyłaś 29. tytuł w karierze. Jak podsumujesz kończący się rok?

"Po wszystkim, co przydarzało mi się od początku roku, kiedy byłam kontuzjowana, gra mi kompletnie nie szła i miałam już trochę dość wszystkiego, skończyłem z bardzo pozytywnymi wrażeniami. Cieszę się, że się odbiłam i gram, gram i gram. Dla nas Czechów nie był to najlepszy sezon w ogóle, ale z drugiej strony mamy wielu młodych zawodników. Mój sezon był mimo wszystko sukcesem, a tytuł zdobyty na trawie to wisienka na torcie".

Jak spędzasz wolny czas teraz, gdy sezon już się skończył?

"Po ostatnim meczu poleciałam na wakacje, które trwały dokładnie cztery dni. Głównie chciałam wrócić do domu, ponieważ często nas nie ma i za domem tęsknię najmocniej. Zwłaszcza za rodzicami i braćmi, którzy mają dzieci, a ja jestem dobrą ciocią. Lecę dziś (piątek, 04.11) do Monako z jedną z bratanic, zaopiekuję się nią i oprowadzę… To by było na tyle, a w przyszłym tygodniu, 14 listopada, zaczynamy przygotowania do nowego sezonu. Bardzo szybko ten czas leci""

Brakuje ci w tej chwili sportu?

"Teraz muszę znów zacząć coś robić, żeby trening nie był zbyt bolesny. Ale i tak będzie, więc to pewnie bez znaczenia. Mam dwa, trzy tygodnie nicnierobienia i cieszę się tym, że niczego nie muszę. Wczoraj (04.11) byłam jako fanka na meczu Slavii Praga".

Kvitová w towarzystwie właściciela Livesportu Martina Hájka i dyrektora marketingu Jana Hortíka
Kvitová w towarzystwie właściciela Livesportu Martina Hájka i dyrektora marketingu Jana HortíkaLivesport

Wciąż podróżujesz. Masz jakieś sposoby, żeby droga się nie dłużyła, umiesz ją uprzyjemnić?

"Jestem w trasie pewnie przez ponad pół roku. Cierpię w samolotach od dwóch lat. Bardzo się boję i to się odbija na moim stanie. To chyba kwestia wieku. Lubię czytać albo oglądać opery mydlane i filmy. Ale, szczerze mówiąc, nie sprawia mi to wielkiej przyjemności. Najlepszy jest sen, ale i w tym nie jestem zbyt dobra. Dłuższe loty zawsze są dla mnie wymagające".

Przeszłaś drogę od zwykłej dziewczyny do światowej gwiazdy. Zaczynałaś grać z tatą w hali… co jest dla ciebie najtrudniejsze w tej zmianie?

"Zawsze grałam u siebie w miasteczku z sześcioma tysiącami mieszkańców, a zwykle byłam gdzieś piąta w kraju. Dopiero w wieku 15-16 lat kariera ruszyła i stałam się najlepsza w kraju w swoim wieku. Wtedy Prostejov poprosił mnie o przeprowadzkę. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że mój brat musiał interweniować i musiałam jechać. Bałam się, do tego momentu byłam tylko w domu, grałam tylko dla zabawy. Wyobrażałam sobie, jak muszę chodzić na treningi fitness, gimnastykę. Sam wyjazd do większego miasta był przerażający – z większą populacją, większą liczbą zawodników… Wtedy nie miałam jeszcze ambicji grania zawodowo. Dopiero po kilku miesiącach w Prostejovie zdałam sobie sprawę. Najbardziej bałam się skoku w świat wielkiego tenisa".

Kiedy więc zrozumiałaś, że stajesz się gwiazdą? W 2007 zagrałaś pierwszy turniej WTA, a do 2011 zdążyłaś już wygrać Wimbledon…

"To był duży szok zwłaszcza dla mojego angielskiego, ponieważ nie posługiwałam się nim zbyt dobrze. Musiałam brać korepetycje. Poszło dość szybko, bo kiedy poszłam na zawodowstwo, z marszu wygrałam swoje pierwsze turnieje. To były duże susy i najbardziej to odczułam w 2010, kiedy zagrałam w półfinale Wimbledonu. Ale wtedy Tomas Berdych był w finale, więc ja zyskiwałam rozpoznawalność, ale on był wciąż na pierwszym planie. Do dziś jest niewiarygodny… Wygrałam Wimbledon rok później, więc to był kolejny skok. Półfinał a wygrana to ogromna różnica. Nie na próżno mówią, że historia pamięta tylko zwycięzców. Wszyscy mi mówili, jak to wszystko się zmieni, jak ja się będę musiała zmienić. Zawsze mówiłam nie, ja nie chcę. Ale kiedy wygrałam Wimbledon w wieku 21 lat, spędziłam jakieś dwa czy trzy lata zastanawiając się, gdzie jest moje miejsce i kim jestem. Naprawdę nie sądziłam, że to jest mój świat. Jestem inna niż widzą to fani w telewizji. A to się po prostu jakoś stało".

Ile rakiet zużywasz rocznie?

"Ale ja ich nie psuję (śmiech). Policzyłam teraz w głowie i mam 24 rakiety na rok – zawsze ze sobą zestaw sześciu, cztery razy do roku. Mam nadzieję, że dobrze pomnożyłam. Zaczynam z jednym zestawem, a potem zawsze je zmieniam na mączkę, trawę i z powrotem na twarde. I to zawsze jakoś działa, zwykle nawierzchnia jest czynnikiem. Ale wciąż są tego samego typu".

Z czym wiążesz silniejsze wspomnienia: wygraniem Wimbledonu czy zaręczynami?

"Nie da się tego nawet porównać. Zaręczyny były zupełnie niespodziewane, nawet nie wiedziałam, co się dzieje. Nawet tego nie pamiętam, jak zszokowana byłam. Wszystko było szybkie, choć oczywiście piękne. Wygranie Wimbledonu to osiągnięcie tenisowe, a tu mówimy o osiągnięciu życiowym. Są nieporównywalne".

Pod koniec lutego otworzyłaś własną galerię chwały w rodzinnym miasteczku Fulnek, jak ją odbierają fani?

"Jest dość mała, ale przyjemna i przytulna. Pasuje do Fulneku. Oczywiście są tam puchary z Wimbledonu i innych turniejów. Ale są też kolczyki z pierwszego Fed Cupu (dziś Puchar Billie Jean King), z lwem w naszych barwach. Wszystkie dziewczyny dostały takie jako prezent od mojej przyjaciółki. Są też wyróżnienia za grę fair, przyznane głosami innych zawodniczek".

Zdobyłaś Nagrodę Karen Krantzcke, za sportową postawę w cyklu WTA, osiem razy. Czy to dla ciebie ważne? Zwłaszcza skoro przyznają ją rywalki…

"Muszę powiedzieć, że każdego roku to była dla mnie niespodzianka. I jest to bardzo miłe. Jesteśmy ciągle razem, każdego dnia, każdego tygodnia, jak duża tenisowa rodzina. Widujemy się cały czas i jest mi smutno, kiedy komuś nie układają się relacje z innymi. A to oczywiście się zdarza. Pod tym względem kobietom jest ciężej, nie tylko w tenisie".

A czy kobiecy tenis zmienił się odkąd się mu poświęciłaś?

"Powiedziałabym, że tak. Kiedy zaczynałam w tourach, było agresywnie i wyzywająco psychicznie. Dziś jest bardziej fizycznie, są dłuższe wymiany, a piłki i nawierzchnie wolniejsze".

A co sądzisz o planach modernizacji tenisa? Krótsze gemy, gra bez przewag...

"Pod tym względem jestem raczej konserwatywna. Naprawdę tego nie lubię. W deblach mi to tak bardzo nie przeszkadza, bo przynajmniej wiesz, że są dwa sety i prawie zawsze koniec, chyba że jakiś super tie-break. Wydaje mi się, że zmiany dadzą więcej korzyści słabszym zawodniczkom, bo łatwiej im odwrócić losy meczu. Przynajmniej tak to postrzegam w deblach, gdzie nie wiadomo, kto wygra".

Roger Federer niedawno ogłosił zakończenie kariery tenisowej, masz jakieś osobiste wspomnienia związane z nim?

"Za każdym razem, kiedy wygrywałam Wimbledon, wygrywał go Djoković. Ostatnie wspomnienie z Rogerem mam ze świętowania stulecia Kortu Centralnego na Wimbledonie. Roger specjalnie przyleciał i kiedy czekaliśmy pod bramami, rozmawialiśmy. Tak sobie ze mną rozmawiał, zupełnie swobodnie (śmiech). Był świetny. Osobiście bardzo lubię Rogera i Rafę Nadala, bo są uprzejmi, zawsze się witają i uśmiechają, są ludzcy".

A jakim tancerzem jest Djoković? Zwycięzcy, zgodnie z tradycją Wimbledonu, otwierają bal wspólnym tańcem…

"Na szczęście my nie tańczyliśmy (śmiech). Udało mi się, bo taniec i ja to złe połączenie. Pewnie nigdy mnie nie zobaczycie w Tańcu z Gwiazdami. Ogólnie, Novak zawsze był bardzo uprzejmy, a ponieważ oni grali w niedzielę, spóźniał się na bal. Najpierw się na niego czekało, potem szybko zlatywało. Ale na szczęście nie tańczyliśmy, tradycję zarzucono wcześniej".

Co się dzieje między zejściem z kortu jako zwyciężczyni a pojawieniem się na słynnym balkonie?

"Szczerze nie pamiętam zbyt wiele, ponieważ szok był ogromny. Po pierwszym zwycięstwie kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. Po ceremonii obchodzi się cały kort i pokazuje trofeum kibicom. Po zejściu z kortu trzeba sobie zrobić zdjęcie przy planszy. Później korytarz, do którego wstęp mają najwyraźniej tylko członkowie. Pamiętam to doskonale, ponieważ właśnie na początku korytarza były Martina Navrátilová i Jana Novotná, które gratulowały mi tytułu. To było bardzo miłe. Później jest balkon i prezentacja trofeum".

Jak budujesz motywację na kolejny sezon?

"Cały czas ją mam, więc pod tym względem wciąż jest dobrze. Wielki Szlem to wciąż największa motywacja. Ale jednocześnie wiem, jak duże to wyzwanie. Ostatnio powtarzam sobie, żeby zostać w jak najlepszym zdrowiu. Im jestem starsza, tym bardziej czuję swoje ciało i jestem go świadoma".

A jakie masz cele poza tenisem?

"Zobaczymy, co życie przyniesie". (śmiech)

Wil jij jouw toestemming voor het tonen van reclames voor weddenschappen intrekken?
Ja, verander instellingen