Brzydka wygrana to też komplet punktów, Czesi pokonują Farerów po karnym
Jeszcze nigdy w swojej historii Czesi nie przegrali czy choćby zremisowali z Wyspami Owczymi i – co zrozumiałe – byli pewniakiem bukmacherów do zwycięstwa w niedzielnym meczu z Farerami na Doosan Arenie w Pilźnie.
Jednak po zdobyciu tylko punktu w dwumeczu z Albanią i w obliczu dyskusji o zmianie selekcjonera, Czesi do spotkania z outsiderami grupy pochodzili niemal z nożem na gardle. Było to widać w grze, w której gospodarze drastycznie dominowali nad rywalami, w samej tylko pierwszej połowie oddając 22 strzały. Tyle że z każdą biegnącą minutą widoczna była również frustracja i niepewność – tylko pięć uderzeń poleciało w światło bramki. Nie udało się w 4. minucie Michalowi Sadilkowi, nie udało Adamowi Hlozkowi w 35. minucie – obaj trafiali w słupki.
Na przerwę Czesi schodzili z niedowierzaniem, że wciąż nic nie chciało wpaść. Przyjezdni nie pchali się pod nieswoją bramkę i schodzili z jedną niecelną próbą, za to po powrocie na boisko zdołali zatrudnić Mandousa, ku niedowierzaniu Czechów. Wydawało się, że z każdą minutą gospodarzom coraz trudniej było stworzyć groźną okazję. Gdzie nie szło strzelić z akcji, tam przytrafił się rzut karny. Na 15 minut przed końcem po ręce Odmara Faero. Tomas Soucek nie pomylił się i złamał dzielny do tego momentu opór Mattiasa Lamhauge.
Może z przypadku, ale tyle wystarczyło. Farerzy co prawda doszli jeszcze do paru okazji strzeleckich, lecz trudno było wyobrazić sobie ich powrót do walki. A, co ważniejsze z polskiej perspektywy, remis z Wyspami Owczymi niewiele by zmienił pod kątem "sprawy polskiej". Tylko wygrana Farerów w Czechach dałaby Polakom znaczącą ulgę, a to byłoby wydarzeniem na pograniczu cudu.
Pozostaje oczywiście kwestia psychologiczna – komplet punktów w Pilźnie daje Czechom skok na drugie miejsce po sześciu meczach i może oznaczać, że w listopadowym starciu z Biało-Czerwonymi do gry na Euro wystarczy im remis.