OPINIA: Propozycja nie do odrzucenia, czyli jak dzisiaj zostajesz selekcjonerem
Posada selekcjonera ma być nagrodą, a nie szansą - takie hasło często towarzyszy wszelkim dyskusjom o objęciu posady szkoleniowca seniorskiej drużyny narodowej, i to w wielu krajach. Również w Polsce jest to koronny argument zwykle dość licznej i konserwatywnej grupy działaczy, ekspertów czy kibiców, którzy w tej kwestii nie są zwolennikami żadnych eksperymentów. Według nich stanowisko zawsze powinien obejmować nestor, trener o dużym doświadczeniu, który może pochwalić się już jakimiś sukcesami, a nie próbować je osiągnąć dopiero w reprezentacji. I trzeba przyznać, że jest to zawsze dość mocne uzasadnienie, z którym oczywiście można, ale ciężko jest polemizować.
Problem polega na tym, że wielu utytułowanych szkoleniowców nie patrzy na to w ten sposób. Dochodzimy do takiego momentu w futbolu reprezentacyjnym, kiedy w wielu krajach praca selekcjonera staje się przykrym obowiązkiem. Zajęciem, w którym można mnóstwo stracić, a niewiele zyskać, lecz odmowa wciąż jest źle postrzegana przez opinię publiczną. Zwyczajnie wciąż po prostu nie wypada odmówić, jak przyjęcia orderu od prezydenta czy generała, którego się nie ceni.
A żeby sobie to uświadomić, wystarczy spojrzeć na ostatnie ruchy w kilku reprezentacjach. Michał Probierz rozpoczął pracę selekcjonera w swoim stylu, już na początku odnosząc się do samych negatywów: nieusprawiedliwionej (według niego) krytyki jego osoby i ogólnego braku przychylności, co pewnie już może brzmieć jak argument w przypadku niepowodzenia. Michniewicz narzekał na brak wiary i przesadne wymagania wobec drużyny, a Santos w ogóle był zły, że ktokolwiek cokolwiek od niego chce.
Patrząc jeszcze dalej wstecz, Paulo Sousa niemal od razu zdecydował się polecieć na drugi koniec świata i przyjąć ofertę, która od samego początku była ryzykowna. A i tak bardziej atrakcyjna, niż prowadzenie naszej kadry i zwyczajna chęć dokończenia własnego dzieła. Roberto Mancini co prawda zamienił jedną reprezentację na drugą, ale ta historia również jest pewnym symbolem. Włoch, który zyskał ogromny szacunek swoich rodaków zakochanych po uszy w futbolu i obdarzony przez nich jeszcze większym kredytem zaufania po dotkliwych porażkach, w ciągu tak naprawdę chwili zdecydował się zniszczyć swoją legendę i wybrać posadę o bajecznych zarobkach, ale śladowej szansie na osiągnięcie jakiegokolwiek międzynarodowego sukcesu.
Zobaczmy, co dzieje się u naszych zachodnich sąsiadów. Niemcy, kraj, który zawsze mógł poszczycić się futbolem reprezentacyjnym na najwyższym poziomie, w którym panuje stabilizacja lub przynajmniej konsekwentne realizowanie ustalonego planu, znalazł się w podobnej beznadziei, co nasza kadra. Zatrudnienie absolutnego "pewniaka" w roli selekcjonera, Hansiego Flicka, zakończyło się fiaskiem i federacja na kilka miesięcy przed turniejem, którego jest organizatorem, musiała sięgnąć po plan B, a nawet C, bo wybór Juliana Nagelsmanna może wypalić, ale równie dobrze może zakończyć się kompletną klęską. A wracając do kwestii indywidualnych dylematów, wyobrażam sobie, że 36-letni szkoleniowiec znalazł się właśnie w tym niekorzystnym położeniu. Aktualnie bez zajęcia nie mógł wykręcić się kontraktem z klubem, natomiast odmawiając faktycznie mógłby zamknąć sobie drzwi do reprezentacji już na zawsze. Domyślam się, że akurat Niemcy potrafiliby być w tym aspekcie konsekwentni.
Reprezentacja Brazylii. Objęcie jej to spełnienie marzeń rodzimych trenerów, ale zapewne także nobilitacja i ogromne wyróżnienie dla szkoleniowców z innych krajów. Przynajmniej tak było kiedyś. Dziś każdy trener zdaje sobie sprawę, jak grząski jest to grunt. Mam mnóstwo podziwu dla Tite, bo znów mogę sobie jedynie wyobrazić, na ile ustępstw musiał pójść, jaką dawkę krytyki milionów ludzi musiał znieść i jak trudno będzie mu z nią funkcjonować już do końca życia. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jego następcą zostanie Ancelotti, który po prostu już nikomu nic nie musi udowadniać i dla którego rzeczywiście będzie to ostatni etap na ławce trenerskiej. Nie powiem, że nie ma nic do stracenia, ale jego "nadwyżka" sukcesów jest tak duża, że starczy na zasypanie ewentualnej wyrwy w przypadku porażki z drużyną Canarinhos.
Choć może to szalone stwierdzenie, to dziś wydaje się, że łatwiej zyskać respekt prowadząc słabsze reprezentacje i kadry z małych krajów skazanych na wieczną porażkę. Takie, w których wszyscy doceniają każdego gola, każdą minimalną wygraną i każdy zdobyty punkt. Sylvinho w Albanii cieszy się ogromnym poparciem, szkoleniowiec Mołdawii, Serghei Cleșcenco, już zapewnił swojemu narodowi chwile szczęścia i dumy, a trenerzy reprezentacji takich jak Wyspy Owcze, San Marino, Andora, Luksemburg czy Gibraltar są przynajmniej doceniani za swoją mrówczą pracę oraz wysiłek w trudnych warunkach pozbawionych wszelkich luksusów i splendoru. Po prostu, świat futbolu (reprezentacyjnego) stanął na głowie. Ale że zawsze staram się dostrzec pozytywne strony każdego zjawiska, to w takim razie wierzę, że dzięki temu nawet Polska może awansować na Euro 2024.