OPINIA: Reprezentacjo Polski, jesteśmy już na dnie! "Kibicu, podaj mi wiertło"
Dodajmy, że zwykle niemiłą, bo ostatnim pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie wygrana z reprezentacją Niemiec w eliminacjach do mistrzostw Europy 2016. To był jednak 2014 rok, więc niedługo od tego spotkania minie dekada.
Emocje już nieco opadły, w przypadku większości kibiców pozostało już tylko wielkie rozczarowanie i zwyczajny żal, że znów nie możemy cieszyć się z serii udanych meczów Biało-Czerwonych. Zostają nam jedynie pojedyncze rywalizacje czy nawet drobne momenty.
Mnie ogarnęło jednak inne uczucie - ogromny niepokój. Wiadomo, że kibicowaniu towarzyszy pewien paradoks. Z jednej strony chcemy, aby piłka była nieprzewidywalna, bo to gwarantuje emocje. Z drugiej oczekujemy od swoich drużyn samych wygranych i sukcesów. Wydaje się jednak, że pragnienia fana reprezentacji Polski zostały już mocno zredukowane.
Chcemy jedynie:
1. Zaangażowania w każdym meczu.
2. Regularnych wygranych ze średniakami.
3. Braku kompromitacji.
A czego tak naprawdę zatem nie chcemy? Przede wszystkim wiecznie towarzyszącej nam obawy. Że znów coś pójdzie nie tak. Że znów stracimy bramki w końcówce. Że upokorzy nas rywal złożony z piłkarzy-amatorów. Że potkniemy się o własne nogi, w przenośni, ale i dosłownie. Tylko tyle.
Pragniemy, aby napięcie i lekkie zdenerwowanie przed meczem spowodowane było jedynie tym, że być może czeka nas coś więcej niż standard, który jest od kadrowiczów na tym poziomie wymagany. Wygrana z silniejszym rywalem, może piękny gol z dystansu w końcówce. Czyli emocje, które towarzyszyły kibicom Mołdawii przed spotkaniem z Polską, a po remisie z silnymi przecież Czechami.
Ten niepokój wywołany jest także czym innym, a mianowicie postawą mentalną. Naszym piłkarzom nie brakuje umiejętności i doświadczenia na najwyższym poziomie, ale już naszym "chłopakom" zwyczajnie "brakuje luzu". Nawet tak doświadczony trener jak Fernando Santos, który wcześniej wszelkimi odpowiedziami i gestami dawał nam do zrozumienia, że on już wszystko widział i nic nie jest w stanie go zaskoczyć, był w głębokim szoku.
Chyba od dawna nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytania dziennikarzy i przestać wyglądać, jak zagubione dziecko. A skoro on tak reaguje, to znaczy, że sprawa jest naprawdę poważna.
"Głowny" problem
Kilka lat temu w kadrze siatkarzy został zatrudniony trener mentalny, Jakub B. Bączek. Różne są oczywiście opinie o tego typu działalności, ale faktem jest, że wówczas reprezentacja zdobyła złoty medal mistrzostw świata i do dziś utrzymuje się w czołówce. Z jego usług korzystał również sam Robert Lewandowski, choć z tego co wiem, skupiał się przy tym na karierze klubowej.
Większość zawodników tej kadry zapewne twierdzi, że przez lata nabyło już sporo odpowiedniej odporności psychicznej. Widać to po postawie Zielińskiego, który od płaczu w autobusie po meczu z Ukrainą przeszedł metamorfozę do wzięcia na siebie winy za blamaż przed kamerami telewizyjnymi. Tu jednak nie o to chodzi.
To zwykły nawyk przegrywania i umiejętności przetrwania deszczu z wiadomo czego, radzenia sobie z etykietą wiecznie pokonanego i bycia twarzą najgorszych porażek. A prawdziwa odporność psychiczna to nie tylko zdolność do przyznania się do pomyłek, ale także skasowania złych schematów mentalnych, wyciągnięcia wniosków z błędów i brak ich ponownego popełniania. Jednym słowem - rozwój.
Świadomość pomyłki i niedoskonałości to dopiero przystanek. Kolejnym jest jak najszybsza poprawa, a metą zaprezentowanie coraz lepszej postawy. Niezbędna jest zatem praca nad umysłem, a nie pogłębianie dziury w klatce piersiowej od regularnego uderzania.
Wszyscy jesteśmy zgodni co do jednego. Problemem tych piłkarzy nie jest brak wyszkolenia. Nie jest nim rodzaj ustawienia czy nawet taktyka. Nie jest nim także selekcjoner, ktokolwiek by nim był. Problem leży w głowie, dlatego czas najwyższy zatrudnić fachowca z tej dziedziny i poświęcić na to więcej czasu, niż na trenowanie schematów, uczenie Lewandowskiego strzelania czy poprawianie precyzji podań Zielińskiego.