Przekonująco, ale nie idealnie – Polacy przeszli Estonię i jadą do Cardiff!
21 marca przechodzi do historii polskiej piłki nożnej jako dzień 10. meczu Biało-Czerwonych z Estonią. I choć pierwszy mecz odbył się ponad 100 lat temu, to po raz pierwszy drużyny spotkały się o stawkę. Jest nią awans do finału baraży o udział w Euro 2024.
Sprawdź przebieg meczu Polska-Estonia
Frankowski i Paskotsi ustawili grę do przerwy
Zgodnie z oczekiwaniami Estonia od początku była wycofana, nastawiając się na ogromną przewagę Polski w ofensywie. Pierwszy test bramkarza Karla Heina przyszedł w 3. minucie, gdy przy bliższym słupku piłkę chciał zmieścić Piotr Zieliński. Ten sam Zieliński szybko wracał chwilę później, gdy Estończycy próbowali wyprowadzić pierwszą kontrę po stracie Slisza. Udało się tylko przejść za połowę boiska. W rewanżu Zalewski posłał piłkę po poprzeczce na aut. Apetyt na grę było widać, zgrania i odpowiedniego tempa w akcjach niestety nie.
Po kwadransie gry przyjezdni znad Bałtyku mieli mniej niż 10 wymienionych podań, ledwie wyprzedzając liczbę strzałów Polski. Za to na telebimach mieli pożądane 0:0, a po 20 minutach gry doszli do pierwszej akcji pod bramką Szczęsnego, którego zabezpieczał wybiciem Kiwior. Estonia liczyła, że przetrwała już najgorsze chwile, lecz sytuacja szybko się zmieniła: koszmarny błąd Kallaste w obronie otworzył drogę Przemysławowi Frankowskiemu do bramki i nie zawahał się!
Mur Estonii okazał się tylko cieniem skutecznej defensywy z kilku meczów w latach 22-23, a po jego pęknięciu zadanie Polaków stało się jeszcze prostsze. Maksim Paskotsi, który nie był w stanie upilnować Zalewskiego, zapracował na drugą żółtą kartkę. Co brzmi dziwnie, dopiero w tym momencie Estonia mogła złapać oddech, ponieważ Biało-Czerwoni zdjęli nogę z gazu, atakując nieco spokojniej, wymieniając więcej podań, a strzelając nieco rzadziej i już do przerwy bez skutku.
Kontuzje i kanonada po przerwie
Pierwszą połowę kończyła niezła próba z dystansu Piotra Zielińskiego. Nie trafił, za to po przerwie momentalnie się poprawił. Zapracował na to szczególnie Nicola Zieliński, który po niestrudzonej pracy w pierwszej połowie zasłużył na asystę. Na drugą połowę nie powrócił już strzelec pierwszego gola, który sygnalizował uraz. Zastąpił go Matty Cash, który... musiał zejść z kontuzją po rozegraniu mniej niż 10 minut! W jego miejsce musiał wejść Tymoteusz Puchacz.
Kłopoty kadrowe muszą niepokoić, a z drugiej strony jeśli je mieć, to w takim meczu. Dominacja Polaków nie podlegała żadnej kwestii, w nieco ponad godzinę oddali już ponad 20 strzałów i spokojnie dokładali do tej listy kolejne. Hein miał sporo roboty, a moment po kolejnym zatrzymaniu Lewandowskiego nie dał rady obronić śruby, którą z dystansu wkręcił mu Jakub Piotrowski. Z takich uderzeń słynie w Bułgarii, miło widzieć je w kadrze!
Dla pomocnika Łudogorca to była ostatnia chwila na gola, ponieważ Probierz zmienił wszystkich autorów bramek, pozwalając kolejnym zawodnikom sprawdzić się w meczu, który coraz bardziej przypominał sparing. Niewiele ponad kwadrans przed końcem z gola cieszył się Nicola Zalewski (choć uznano to za samobója Karola Metsa), a moment później ten sam pomocnik asystował, gdy na 5:0 podwyższał świeżo wprowadzony Sebastian Szymański.
Biało-Czerwoni grali już na kompletnym luzie, gdy w końcu rywale przypomnieli im, że to ani sparing, ani trening. W 78. minucie wykorzystali swoją największą broń, czyli wznowienie gry na połowie rywali. W pole karne wszedł z lewej Martin Vetkal i przy zbyt dużej bierności obrony spokojnie zmieścił piłkę pod interweniującym Szczęsnym.
Polacy pozwolili jeszcze wprawdzie na jeden rzut rożny Estonii, ale później zagrożenia już nie było. Nie było także kolejnych bramek, mecz kończy się wygraną 5:1!