Wisła Płock wydarła zwycięstwo w Rzeszowie, Zagłębie wygrywa Świętą Wojnę
W piątek rozpoczęła się 8. kolejka piłkarskiej Fortuna 1 Ligi. Najpierw do Rzeszowa przyjechali zawodnicy Wisły Płock, którzy dopiero w drugiej połowie sierpnia zanotowali pierwsze zwycięstwo od czasu spadku z najwyższej klasy rozgrywkowej.
Na stadionie przy Hetmańskiej przeważali w pierwszej połowie, jednak wysiłki nie dawały efektów. Gdy wyszli na drugą, jeden z pierwszych stałych fragmentów dał prowadzenie. Piłkę spoza pola karnego wrzucał Mateusz Szwoch, bramkarz gospodarzy wybił ją wyciągniętą nogą, ale w gąszczu pod bramką idealnie odnalazł się Łukasz Sekulski i dobił futbolówkę.
Piękny gol? W żadnym razie, jednak tym cenniejszy, że z każdą kolejną minutą przewaga Stali Rzeszów rosła i płocczanie mieli sporo szczęścia, że udało im się dowieźć do końca pierwszy wyjazdowy triumf od czasu wygranej z Lechem na Bułgarskiej w 1. kolejce zeszłego sezonu.
O szczęściu nie może niestety mówić Marcin Biernat, który na 20 minut przed końcem był znoszony z boiska. Po niezbędnej diagnostyce przyszło potwierdzenie najgorszych obaw: zerwane ścięgno Achillesa i co najmniej pół roku przerwy od piłki.
Zagłębie górą w Świętej Wojnie
Drugie piątkowe spotkanie toczyło się równolegle z klasykiem Górnik-Ruch przy Roosevelta. Tym razem mowa o pojedynku śląsko-zagłębiowskim przy Bukowej w Katowicach. GieKSa podchodziła do meczu jako zespół z czołówki, z czterema wygranymi, dwoma remisami i jedną porażką. Sosnowiczanie byli w dosłownie odwrotnej sytuacji: mieli jedną wygraną, dwa remisy i cztery porażki.
Faworyt wydawał się więc jasny. Tyle że Zagłębie zmieniło trenera i było świeżo po pierwszym zwycięstwie sezonu, bardzo efektownym 5:2. W Katowicach zagrali może mniej imponująco, ale efekt punktowy udało się zanotować identyczny.
Zgodnie z przewidywaniami, to gospodarze z Katowic dominowali w posiadaniu i tworzyli więcej sytuacji, ale nie umieli przekuć ich na gole. Za to sosnowiczanom wystarczyła jedna dobra akcja, w której Meik Karwot wkręcił piłkę pod pole bramkowe, a tam doskonale główkował Kamil Biliński. Po koźle jego strzał poszedł pod poprzeczkę, utrudniając interwencję. Dla Bilińskiego to dopiero drugi gol w Zagłębiu, ale jednocześnie drugi w drugim kolejnym meczu.
Katowiczanie kolejną godzinę spędzili niezmiennie bijąc głową w mur. Choć byli o włos od oddania 20 strzałów (w tym ośmiu celnych), nie zdołali ocalić choćby punktu w starciu z rywalem z północy. Dla sosnowiczan dodatkową satysfakcją będzie fakt, że na śląskiej ziemi z GKS-em nie wygrali od sierpnia 2015 roku.