Adam Gilarski o korupcji w polskim futbolu: w niższych ligach ryzyko wciąż istnieje
Polska Agencja Prasowa: Czym się różni funkcja Rzecznika Dyscyplinarnego od szefa Komisji Dyscyplinarnej PZPN?
Adam Gilarski: Obie są instytucjami określonymi w statucie PZPN. Oczywiście komisja działa kolegialnie przede wszystkim jako organ pierwszej instancji, w różnych sprawach dotyczących bieżących rozgrywek, ale również podejmuje postępowania w przypadku najcięższych przewinień dyscyplinarnych, jak korupcja, doping, rasizm, brutalne zachowania kibiców. Różnica polega na tym, że w 2008 roku zmodyfikowano sposób działania Komisji Dyscyplinarnej. Nie występuje ona w sprawie tych najpoważniejszych przewinień jako oskarżyciel. Ma ocenić zarówno stronę oskarżającą, czyli właśnie Rzecznika Dyscyplinarnego, który formułuje zarzuty, jak również drugą stroną – obwinioną w takim postępowaniu. Ustawa o sporcie gwarantuje bowiem w swoich przepisach zapewnienie prawa do obrony osobom, które podlegają pod przepisy regulaminu dyscyplinarnego.
PAP: Czyli – najprościej mówiąc – pan formułuje zarzuty, oskarżenia, a KD PZPN ocenia, czy to jest zasadne?
A.G.: Tak. Jeżeli chodzi o najpoważniejsze przewinienia, tak działa właśnie działa Rzecznik Dyscyplinarny. Czyli de facto pełnię funkcję prokuratora związkowego. Czasami niektórzy mylą moją funkcję, myśląc, że to osoba, która ma raczej tłumaczyć działania, kontaktować się z mediami. Od tego jest rzecznik prasowy. W naszym prawie związkowym Rzecznik Dyscyplinarny działa na etapie postępowania wyjaśniającego, a później – postępowania dyscyplinarnego. W pierwszej instancji sprawy dyscyplinarne toczą się przed Komisją Ligi dla rozgrywek ekstraklasy oraz przed Komisją Dyscyplinarną dla rozgrywek od 1. do 3. ligi. Rzecznik Dyscyplinarny występuje również przed organem drugiej instancji, czyli Najwyższą Komisją Odwoławczą.
PAP: Jak to wygląda w innych federacjach?
A.G.: W niektórych, np. włoskiej, takich prokuratorów związkowych jest... kilkudziesięciu. Działających pewnie na różnych poziomach rozgrywkowych. Ja w tych najpoważniejszych sprawach działam w zasadzie sam. Chciałbym, żeby działalność Rzecznika Dyscyplinarnego bazowała na współpracy z innymi osobami. Na przykład, żeby w ramach PZPN powstał zespół ds. uczciwości w sporcie.
PAP: Kiedy mówimy w ostatnich latach o korupcji, z reguły dotyczy to tzw. match-fixingu, czyli ustawiania przebiegu i wyniku meczów, np. będących przedmiotem zakładów bukmacherskich. Pan wiele razy mówił, że match-fixing jest trudniejszy do wykrywania niż "tradycyjna" korupcja, więc trudniej z nim walczyć.
A.G.: Zdecydowanie tak. Trudniej, chociażby o dowody. W przypadkach, które u nas są wykrywane, traktuję piłkarzy w pierwszej kolejności jako osoby, które są wykorzystywane w tym procederze. Wykorzystywane na niekorzyść klubów, w których grają. Oczywiście mogą być one w różny sposób motywowane. Tu trzeba podkreślić zagrożenie, jakim jest uzależnienie się od hazardu, również tych zakładów bukmacherskich. Takie osoby często są wykorzystywane przez zorganizowane grupy przestępcze, mające charakter międzynarodowy. Rzadko się zdarza, żebyśmy mówili o lokalnej korupcji i zakładach tylko na rynku polskim, krajowym. Z reguły największe możliwości nieuczciwego zarobienia na match-fixingu mają grupy przestępcze, które obstawiają zakłady w firmach działających na rynkach azjatyckich. Są to firmy działające tam legalnie, ale również te nielegalne.
PAP: Czy był ostatnio przypadek meczu w polskiej ekstraklasie, który wydał się panu podejrzany?
A.G.: Powiem tak – miałem sygnał dotyczący sparingu, przed obecnym sezonem, drużyny ekstraklasy z zespołem z niższej klasy, również z Polski.
PAP: Może pan ujawnić nazwy tych klubów?
A.G.: Nie mogę, ponieważ zebrane przeze mnie materiały, również bardzo szczegółowa analiza tego meczu, oraz informacje, że zakłady na to spotkanie nie miały charakteru międzynarodowego, sprawiły, że postępowanie wyjaśniające zostało umorzone. Krótko mówiąc, jedna z firm monitorujących wskazała na taki mecz z udziałem polskiej drużyny z ekstraklasy, ale to podejrzenie w szerszym wymiarze nie zostało potwierdzone. Wynik tego meczu mógł być uznany za zaskakujący. Drużyna z ekstraklasy przegrała sparing 0:1.
PAP: Na początku listopada głośno było o drugoligowym Hutniku Kraków, który w dwóch meczach z rzędu, mimo prowadzenia 3:0 po godzinie gry, doznał porażek. Z rezerwami Lecha Poznań 3:4, a z Kotwicą Kołobrzeg 3:5. Krakowski klub zawiesił dwóch piłkarzy i zwrócił się do pana z prośbą o weryfikację pod kątem ewentualnego match-fixingu. Jednocześnie władze klubu wydały oświadczenie, że nie podejrzewają piłkarzy i nie posiadają dowodów na ustawianie wyników.
A.G.: Chcę najpierw zwrócić uwagę na pewien błąd w działaniu klubu. Owszem, dobrze się stało, że klub zwrócił się z prośbą o sprawdzenie, czy były podejrzane zakłady bukmacherskie. Natomiast wydany komunikat, który w pewnym sensie taką sytuację podejrzewał, spowodował, że piłkarze, odstawieni od pierwszej drużyny, zostali od razu postawieni w bardzo negatywnym świetle.
PAP: Sprawa odbiła się szerokim echem...
A.G.: Została bardzo mocno nagłośniona m.in. w mediach międzynarodowych. Np. jedna ze światowych agencji prasowych przekazała Interpolowi informację o podejrzanych meczach na terenie Polski. Od wielu lat na tej mapie zagrożeń korupcją czy match-fixingiem Polska nie była odnotowywana w wyższych ligach piłkarskich. To pierwszy od dawna przypadek, że pojawiliśmy się jako kraj, w którym match-fixing stanowi problem w piłce nożnej. Kilka firm monitorujących zakłady bukmacherskie przedstawiło mi swoje sprawozdania. Musiałem też wyjaśniać sprawę w UEFA, która bardzo się zaniepokoiła.
Oczywiście, w takich przypadkach kluby mają prawo, wręcz obowiązek poinformowania o podejrzeniu, ale powinno to być robione w sposób dyskrecjonalny. Już pomijam kwestie związane z danymi osobowymi i z tym, że PZPN posiada narzędzia, dzięki którym może sprawdzić w ciągu kilku dni – w tym podstawowym zakresie – takie podejrzenia. Dlatego apeluję do klubów, żeby zwracały się do PZPN, do mnie jako Rzecznika Dyscyplinarnego, lecz żeby jednocześnie podejrzeń czy nawet przypuszczeń nie formułowały wobec zawodników przed ich sprawdzeniem.
PAP: Niedawno dowiedzieliśmy się, jak zakończyła się sprawa Hutnika...
A.G.: Moim wnioskiem do Komisji Dyscyplinarnej PZPN o odmowę wszczęcia postępowania dotyczącego tych dwóch meczów, odnośnie również zachowań piłkarzy, którzy byli zamieszani w tę sprawę. I Komisja Dyscyplinarna PZPN wydała orzeczenie umarzające postępowanie – w związku z przedstawionymi przeze mnie sprawozdaniami firm monitorujących rynek zakładów bukmacherskich, że podejrzane zakłady nie miały miejsca. Zarówno na rynkach azjatyckich, jak i lokalnych – w Polsce, Czechach czy na Słowacji. Np. nie było zwiększonej liczby zakładów na wygraną Kotwicy, gdy przegrywała z Hutnikiem już 0:3. Mając jasność w tej sprawie, jak również stanowisko UEFA, uzasadnionym było złożenie wniosku o odmowę wszczęcia postępowania dyscyplinarnego.
Na ten moment należy uznać sprawę za zakończoną. Oczywiście prowadząc tego rodzaju postępowania wyjaśniające bardzo często mam do czynienia ze sprawami, które nie kończą się orzeczeniami dyscyplinarnymi z braku dowodów. Ale tworzona jest swego rodzaju baza danych dotycząca podejrzanych klubów.
PAP: To zapytam o historię wcześniejszą, z 2022 roku, dotyczącą niższych lig w Polsce. Wydał pan wtedy oświadczenie, w którym zwrócił uwagę na zwiększoną liczbę podejrzanych zakładów bukmacherskich w 3. lidze i niższych. Jaki był dalszy ciąg sprawy?
A.G.: Ta historia, w przeciwieństwie do sprawy Hutnika Kraków, skończyła się wnioskami o wszczęcie postępowań dyscyplinarnych wobec 12 piłkarzy. Byli to obcokrajowcy, którzy w większości opuścili już Polskę. Ale wiem, że wciąż trwa postępowanie z zawiadomienia PZPN w prokuraturze w Szczecinie. To postępowanie przygotowawcze, mające – moim zdaniem – szansę powodzenia w przypadku skorzystania z narzędzi międzynarodowych, czyli pomocy Interpolu. Mogę powiedzieć, że za aferą match-fixingu, która objęła co najmniej cztery kluby piłkarskie na terenie całej Polski i kilkunastu zawodników, stała grupa przestępcza obstawiająca zakłady bukmacherskie na rynku azjatyckim.
PAP: Mówimy o tym, że nie jest łatwo udowodnić przypadki match-fixingu. Ale np. kilka lat temu był przypadek, gdy UEFA, na podstawie swoich raportów, wykluczyła na 10 lat znany w Albanii klub Skenderbeu Korcza.
A.G.: Narzędzia informatyczne obserwujące rynek zakładów bukmacherskich są tak wyspecjalizowane, że można z całą pewnością powiedzieć, iż dany mecz był przedmiotem tych zakładów. Trudniej jest połączyć to z zachowaniami boiskowymi poszczególnych piłkarzy. Oczywistym byłoby wskazanie na sytuację, gdy zawodnik intencjonalnie powoduje rzut karny lub np. strzela samobójczego gola. Takie sprawy można połączyć z zakładami bukmacherskimi i nałożyć karę dyskwalifikacji, nawet wieloletniej – przykładem afera match-fixingowa na Ukrainie w 2019 roku, gdzie połączono właśnie zakłady bukmacherskie z bardzo podejrzanymi zachowaniami piłkarzy i w ten sposób udowodniano im winę. Natomiast mogą być sytuacje niejednoznacznie. I takie najczęściej dostrzegamy, np. słabszą postawę piłkarzy na boisku, ale nie możemy jej od razu łączyć z match-fixingiem.
PAP: Przed nami zimowy okres przygotowawczy klubów. Pięć lat temu na stronie PZPN ukazało się oświadczenie, w którym przestrzegał pan wyjeżdżające na zgrupowania drużyny – np. do Turcji i na Cypr – przed procederem match-fixingu. Czy ten problem wciąż istnieje? Czy polskie kluby, nawet o tym nie wiedząc, biorą udział w "ustawianych" sparingach?
A.G.: Tak, nadal ten problem jest dostrzegany, również w UEFA. Również z moich doświadczeń wynika, że często sędziowie tych sparingów zachowują się bardzo dziwnie. Można z dużą dozą pewności wskazać, iż działają na zlecenie zorganizowanych grup przestępczych. Te rozgrywki nie podlegają jurysdykcji UEFA i ten kłopot nadal istnieje. Współpraca z federacjami krajów, w których odbywają się obozy przygotowawcze, nie daje raczej efektów.
PAP: Jak można temu zaradzić?
A.G.: Zwraca się uwagę, żeby w tych meczach wykorzystywać bardziej znanych sędziów, licencjonowanych przez związki piłkarskie. Czy nawet wykorzystywać sędziów z zaprzyjaźnionych federacji, sprawdzonych. W przeciwnym razie, a potwierdzają to mecze polskich drużyn, które miały do czynienia z takim sytuacjami, np. Rakowa Częstochowa, Pogoni Szczecin, Wisły Kraków, Wisły Płock, Ruchu Chorzów, rozgrywanie w takich warunkach meczów, które mają przynieść jakąś wartość szkoleniową, jest wątpliwe. Zdarzało się nawet, że drużyny decydowały się przerwać rozgrywanie takiego sparingu.
PAP: Nie mówiliśmy dotychczas o korupcji w starym stylu, czyli np. kupowaniu meczów, przekazywaniu pieniędzy, ale to właśnie z nią przez wiele lat toczono walkę w polskim futbolu, a wcześniej ona "toczyła" nasz futbol. Powiedział pan w 2015 roku, że trudno stwierdzić do końca, czy polski futbol jest zupełnie oczyszczony z patologii, ale absolutnie warto było rozpocząć to oczyszczanie. Czy teraz – jeżeli chodzi o "tradycyjną" korupcję – jest pan pewien, że w Polsce nie ma takich przypadków, a kibice nie są oszukiwani?
A.G.: Obawiam się, że w niższych ligach takie zachowania mogą być nawet coraz częstsze. Fenomen piłki polega na olbrzymim zainteresowaniu – ze strony kibiców, zawodników, nawet w mediach społecznościowych. To sytuacja, która generuje zagrożenie próbą "dorobienia się" na piłce nożnej w sposób nieuczciwy. Czy to match-fixing, czy też korupcja w starym stylu, to takie zagrożenia nadal istnieją.
PAP: A w ekstraklasie, kiedy kamery praktycznie z każdej strony pokazują drużyny również przed i po meczach?
A.G.: W najwyższej klasie rozgrywkowej ryzyko jest zminimalizowane. Tutaj wchodzą w grę inne sytuacje, media i opinia społeczna stają się strażnikami zasad uczciwości. To mocno zauważalne, jeśli chodzi o ekstraklasę. Dlatego w tym zakresie sądzę, że możemy czuć się bezpieczni.
PAP: Co dla pana, jako tego strażnika uczciwości sportowej w polskim futbolu, będzie największym wyzwaniem w 2024 roku?
A.G.: Brałem udział w postępowaniach wyjaśniających i dyscyplinarnych dotyczących zarzutów korupcyjnych, które odnosiły się do kilkuset przedstawicieli środowiska piłkarskiego. Na szczęście te sprawy mamy praktycznie zakończone. Przypomnę, że dotyczyły korupcji, która miała miejsce ponad 15 lat temu. Została jedyna, która do dzisiaj nie została zakończona w sądzie karnym. Chodzi o klub grający obecnie w 1. lidze. W kwietniu 2024 roku pierwsze z meczów tej drużyny ulegną 20-letniemu przedawnieniu. Zadaniem PZPN, w którego przepisach przewinienia korupcyjne nie podlegają przedawnieniu, będzie przeprowadzenie do końca tej sprawy. Pomimo jej wygaśnięcia w postępowaniu karnym.
Ta sprawa na pewno będzie moim wyzwaniem. Cieszę się, że dotyczy już ostatnich czterech osób, w tym byłych działaczy tego klubu, którzy do dzisiaj nie ponieśli konsekwencji. Więcej szczegółów na razie nie ujawnię, bo nie chcę podgrzewać tematu w okresie świąteczno-noworocznym.