Atletico zmiata Rayo w derbach Madrytu, najwyższa wyjazdowa wygrana w historii
Rayo nie jest przyzwyczajone do bycia policzkowanym u siebie w tak bezlitosny sposób. W tym sezonie narodził się ekscytujący projekt, który ma coś znaczyć w lidze. Z De Tomásem już w pełni sił, z Aridane, Espino, De Frutosem, Camello... nikt nie mógł sobie wyobrazić tsunami, które nadchodziło z bardzo bliska.
Początek w wykonaniu Atleti był przytłaczający. Colchoneros byli wichurą od samego początku. Już w drugiej minucie Griezmann zdobył swoją pierwszą bramkę w sezonie. Z oporem, ale był w stanie otworzyć wynik. Tym samym otworzył wrota, przez które wlały się kolejne gole.
Dośrodkowanie z lewej strony w wykonaniu genialnego w poniedziałkowy wieczór Saúla nie zostało przechwycone przez nieobliczalnego Aridane'a, a Memphis Depay wykorzystał błąd obrońcy. Wynik 0:2 po 16 minutach był tylko preludium do tego, co miało nadejść.
Od tego momentu łapy biało-czerwonych niedźwiedzi były nieustępliwe. Z absolutnie zabójczą dokładnością Dimitrievski tracił jedną bramkę za drugą, z bezradnością, jakiej dawno nie widziano w Vallecas.
Nahuel Molina, dwukrotnie Morata, Marcos Llorente i Correa, po okropnym błędzie Dimitrievskiego, przypieczętowali upokorzenie Atlético przez zupełnie anonimowe Rayo, które stało się marionetką w rękach drużyny Simeone. Za sznurki pociągali nie tylko strzelcy, ale też bezbłędni asystenci - Saul i De Paul.
Każde przybycie Atleti siało popłoch w otępiałej obronie Rayo, demolowanej przez biało-czerwoną wichurę. Upokorzenie było epokowe. W meczu LaLiga to nie jest normalne, ani nie jest dobre dla konkurencji, tak ogromny wynik i tak kolosalna różnica klas między dwiema drużynami.
Dla Atleti to podbudowanie morale o nieobliczalnych rozmiarach. Dla Rayo to moment na przemyślenie całego projektu. Uderzenie w twarz jest tak duże, że wymazuje za jednym zamachem dwa poprzednie zwycięstwa, nawet jeśli sześć punktów nie zniknie z tabeli. Podnieść się po tym będzie naprawdę ciężko.
Francisco przez kilka dni będzie musiał wcielić się w rolę psychologa, a Simeone może tylko dalej napędzać drużynę, która niczym Attyla przetoczyła się przez Vallecas i dała niezapomniany recital. To było największe wyjazdowe zwycięstwo w historii Atleti. Przejdzie do historii.