Barcelona mistrzem Hiszpanii po dublecie Lewandowskiego w derbach
O 21:00 w niedzielę rozpoczęły się derby Barcelony w ramach 34. kolejki hiszpańskiej LaLigi. Pomimo koszmarnego sezonu w wykonaniu gospodarzy, trybuny w większości się wypełniły i kibice byli gotowi do gromkiego dopingu na rzecz Periquitos. Czyż nie cudownie byłoby zatrzymać mistrzowski marsz rywali i choćby o kilka dni opóźnić fetę znienawidzonego sąsiada?
Na pewno fani gospodarzy trzymali za taki scenariusz kciuki, ale z głowy wybił im go szybko Robert Lewandowski. W jednym z pierwszych ataków piłkę z połowy Barcelony posłał daleko Araujo, na skrzydle przejął ją zwinny Balde i dograł Polakowi w pole bramkowe tak, że wystarczyło musnąć ją nogą.
Może nie był to najbardziej widowiskowy gol Lewandowskiego, ale jakże istotny: podniósł prowadzenie zawodnika w klasyfikacji strzelców ligi hiszpańskiej. Po kolejnych 10 minutach Balde wygrał nie pierwszy pojedynek fizyczny z Hillem i to on dokładał nogę, a rolę asystenta przyjął Pedri. Prowadzenie 2:0 przyszło Blaugranie bardzo łatwo, a czołowy napastnik mógł podnieść bilans w 25. minucie, gdy zatrzymał go Fernando Pacheco.
Gdy wydawało się, że Espanyol złapał oddech i zdoła zagrozić gościom zza miedzy, tuż przed końcem pierwszej połowy, Duma Katalonii w 40. minucie zadała kolejny cios. Tym razem Frenkie de Jong uruchomił Raphinhę, a ten wyłożył piłkę Lewandowskiemu. 34-latek miał już na koncie dublet.
Pod koniec doliczonego czasu gry w pierwszej połowie wszyscy fani Espanyolu wstali. Przed bramką piłkę przyjął Martin Braithwaite, który nie raz radował publiczność na RCDE Stadium. Niepilnowany Duńczyk przymierzył świetnie, ale poza światło bramki piłkę sparował Marc-Andre ter Stegen, nie pozwalając gospodarzom na radość przed przerwą.
Po zmianie stron przewaga Barcelony nie podlegała wciąż dyskusji. W 53. minucie Gavi próbował zapewnić hat-tricka Lewandowskiemu, ale piłka nie doszła do środkowego napastnika.
Kilkanaście sekund później wszyscy ze zdumieniem obserwowali jednak, jak piłka wrzucona z ponad 30 metrów przez De Jonga wylądowała w bramce, skierowana głową przez Julesa Kounde. Przy 4:0 resztki nadziei na powrót do gry Espanyolu legły w gruzach.
Mecz w kolejnych minutach uspokoił się, ale co ze spokoju, gdy przegrywa się 0:4? Niecałe 20 minut przed końcem spotkania miejscowych rozruszało świetne podanie Calero do Javiego Puado. 24-latek wybiegł sam na sam i przelobował Ter Stegena, dając honorowe trafienie, a bramkarza pozbawiając 26. czystego konta w sezonie. Sędzia kręcił nosem, mając wrażenie spalonego. VAR podpowiedział mu jednak, że nie o tym mowy, a zaliczone trafienie ponownie ożywiło pojedynek.
Choć Robert Lewandowski nie raz jeszcze próbował skompletować hat-tricka, to ostatniego gola strzelili miejscowi pod koniec doliczonego czasu gry. Calero po dośrodkowaniu główkował w słupek, a do piłki przed bramką zdążył dobiec Joselu, ustalając wynik na 2:4.
Wynik może nieco zepsuty końcówką, ale wygrana po czterech golach to wspaniały moment na świętowanie mistrzostwa Hiszpanii. Właśnie ono stało się udziałem Barcy po końcowym gwizdku. Ponieważ jednak piłkarze i sztab Dumy Katalonii świętowali na boisku derbowego rywala, niewielkie grupy wściekłych kibiców Espanyolu wtargnęły, by przegonić zwycięzców. Stało się więc podobnie jak w przypadku Napoli fetującego sukces w Udine, tym razem na szczęście w znacznie mniejszej skali, bez ryzyka dla triumfatorów.