Brighton przegrywa z AEK Ateny u siebie, Szymański sprokurował karnego
Półtora tysiąca kibiców w sektorze gości nie musiało długo czekać na radość, ponieważ AEK Ateny szybko sprowadził Brighton z powrotem na ziemię po ostatnim zwycięstwie 3:1 na Old Trafford. Grecy trafili do siatki swoim pierwszym celnym strzałem, gdy dośrodkowanie Ehsana Hajsafiego z rzutu rożnego trafiło do Djibrila Sidibé, a ten potężnym uderzeniem głową nie dał szans Jasonowi Steele'owi.
Być może pod presją wejścia na europejską scenę, Mewy początkowo radziły sobie słabo. Mogło być 2:0 dla Żółto-Czarnych, gdyby Steele nie zareagował błyskawicznie, by zdusić strzał Leviego Garcíi.
Brighton wywalczyło jednak rzut karny dzięki João Pedro. Faulowany w szesnastce zawodnik najpierw dostał kartkę, ale po uchyleniu przez VAR Brazylijczyk posłał Cicana Stankovicia w złą stronę z 11 metrów. Zdobył tym samym historycznego gola dla Mew, ich pierwszego w historii w europejskich rozgrywkach po 30 minutach gry. Równowaga trwała zaledwie 10 minut, gdy Gacinović przywrócił prowadzenie swojej drużynie. wślizgiem w pole karne przeciął wrzutkę z wolnego.
Pomimo mniejszej ilości czasu przy piłce, goście w pełni zasłużyli na swoje prowadzenie i kontynuowali je po przerwie. Jednak długa przerwa spowodowana niefortunną kontuzją kapitana Hajsafiego zdawała się odwrócić losy spotkania. Brighton otrzymało drugi rzut karny na 25 minut przed końcem. Podobnie jak w pierwszym przypadku, Pedro otrzymał rzut karny po kontroli VAR i po raz kolejny nie popełnił błędu, posyłając bramkarza w złą stronę.
Gospodarze po raz drugi wyszli na prowadzenie, ale po raz kolejny AEK się zrewanżował. Długa piłka otworzyła Brighton, pozwalając Ezequielowi Ponce na wymianę podań z Niclasem Eliassonem, zanim Argentyńczyk zakończył akcję niskim strzałem.
Gospodarze szukali gola w doliczonym czasie gry, ale AEK utrzymał się, zdobywając trzy ważne punkty na rozpoczęcie kampanii Ligi Europy. Dla mistrzów Grecji to świetny start fazy grupowej, nieco gorzej wypadł Damian Szymański. Polak co prawda prezentował się solidnie przez większość meczu, ale to po jego faulu podyktowano jeden z rzutów karnych. Błąd ostatecznie nie był kosztowny, ale gdyby nie udało się ponownie zdobyć prowadzenia, ocena tego błędu mogłaby być bardziej krytyczna.