Fatalny start i świetne zmiany – Legia odrabia dwa gole straty w Szymkencie
O 17:00 polskiego czasu Legia rozpoczęła swoją europejską przygodę w sezonie 2023/24. W kazachskim Szymkencie co prawda było już o cztery godziny później, ale utrzymywał się upał nieznacznie tylko poniżej 40 stopni. Temperatura i wypełnione po brzegi trybuny na stadionie Każymukana Mungajtpasuły były zdecydowanie przeciwko wicemistrzom Polski.
Niewykorzystane sytuacje...
Gospodarze, znani zresztą z dobrej postawy na swoim gruncie, nie byli faworytami czwartkowego spotkania, ale zaczęli bez respektu. Ordabasy to lider ligi kazachskiej, co było widać w pierwszych minutach. Co prawda pierwszą doskonałą szansę mieli zawodnicy polskiej drużyny, ale strzał Patryka Kuna z 6. minuty udało się wybić nad poprzeczkę Bekchanowi Szajzadzie. Później do głosu doszli miejscowi.
W 13. minucie Pape Mamadou Mbodj posłał długą piłkę z głębi swojej połowy, a Usiewaład Sadowski dobiegł do niej przy bierności defensywy Legii. Białorusin zdecydował się na wysokiego loba, Tobiasz źle oszacował lot piłki i wpadła za linię na wagę bezcennego prowadzenia Ordabasów. Podopieczni Kosty Runjaicia szybko rzucili się do odrabiania straty, ale w doskonałym położeniu Gual strzelił w obrońcę, a kolejna już dobitka Kuna była nieskuteczna.
Następna sytuacja Legii skończyła się niecelnym wycofaniem Pekharta do Guala, który nie miał szans dojść do pozycji strzeleckiej. Hiszpan poprawił się przy kolejnej okazji, tuż po 35. minucie. Tym razem nie podchodził blisko, huknął z granic pola karnego. Szajzada ponownie był górą. Bliżej przerwy tempo spadało – zawodnicy gospodarzy atakowali oszczędnie, skupiając się bardziej nie niweczeniu wysiłków Legii. Jeszcze Jędrzejczyk miał szansę po rzucie rożnym, ale piłka go zaskoczyła i Mbodj wybił spod nóg.
Szybki cios po przerwie
Do przerwy w Szymkencie było źle: stracony niefortunnie gol to jedno, ale zmarnowane okazje i mnożące się błędy były rozczarowaniem. A druga połowa zaczęła się wyjątkowo stresująco: po minucie Slisz omal nie strzelił gola samobójczego. Moment później wrzutka z rzutu rożnego i Mbodj podwyższył wynik na 2:0. Cokolwiek trener Legii planował na drugie 45 minut, trzeba było to zweryfikować.
Raz jeszcze Jędrzejczyk dostał idealną piłkę w 54. minucie, ponownie nie wykorzystał. Sekundy później piłka była już pod bramką Legii w kopii akcji na 1:0. Raz jeszcze obrońcy zaspali, na szczęście w tym przypadku Bauyrżan Isłamchan piłkę lobem wysłał minimalnie nad poprzeczką. Mogło być 3:0. O ile w pierwszej części Legia wyraźnie przeważała i brakowało tylko efektów, o tyle pierwszy kwadrans drugiej połowy to okres kompletnej bezradności.
Ile znaczy dobra zmiana
Reakcją trenera było wprowadzenie na ostatnie pół godziny Makany Baku (za Kuna) i Jurgena Elitima (za rozczarowującego Celhakę). Efekt? Momentalny! Baku obsłużył podaniem Guala, a ten posłał piłkę Pekhartowi wzdłuż linii końcowej. Czech tylko dołożył nogę i Legia złapała kontakt. W 69. minucie mogło być po równo, jednak Wszołek nie wykorzystał doskonałego podania Josue.
Legioniści wyraźnie odzyskali rytm i szukali kolejnych okazji. Na 10 ostatnich minut Runjaić na boisko posłał Kramera i Rosołka, by dolać świeżej krwi do ofensywy. Raz jeszcze instynkt do zmian go nie zawiódł. Niestrudzony Wszołek popędził prawym skrzydłem i doskonale obsłużył Blaża Kramera, który wbił piłkę w siatkę i uciszył stadion w 85. minuty. Gol padł ze spalonego, ale brak VAR tym razem zadziałał na korzyść stołecznej ekipy.
Gdy przed końcem meczu arbiter nie odgwizdał faulu i trybuny domagały się karnego dla Ordabasów, boisko zasypały butelki i kubki, wymuszając wstrzymanie gry. W doliczonym czasie niewiele brakło Rosołkowi po strzale z dystansu, a Wojskowi walczyli do ostatniej minuty. Chwilę po Rosołku nieco za słabo uderzał Muci, a w 99. minucie jeszcze Kramer mógł dać zwycięstwo. Tym razem huknął w bramkarza i wynik się nie zmienił: 2:2. Za tydzień w Warszawie Legia nie może pozwolić sobie na tak wiele błędów i zmarnowanych okazji.