Legia miała plan i zrealizowała go świetnie, Betis pokonany na Łazienkowskiej
Zeszłoroczna faza grupowa Ligi Konferencji zaczęła się doskonale i Wojskowi pozostali niepokonani u siebie do jej końca. Tym razem poprzeczka od razu została zawieszona bardzo wysoko, ponieważ na Łazienkowską po raz pierwszy przyjechał Real Betis – nominalnie najmocniejszy z rywali Wojskowych. Ponieważ Legia zaliczyła najwyżej średni start sezonu, a z hiszpańską drużyną nie wygrała żadnego meczu u siebie od 1971 roku, pierwszemu gwizdkowi towarzyszyło nerwowe wyczekiwanie.
Sprawdź komplet szczegółów meczu Legia - Betis
Cios, obrona i prowadzenie do przerwy
Nawet przeciwko nieco osłabionemu Betisowi, Legioniści musieli wspiąć się na wyżyny, by walczyć o optymalny wynik. Zaczęli więc od szybkiego doskoku do rywali i walki o każdą piłkę, czego należało się spodziewać po drużynie Goncalo Feio. I chociaż Verdiblancos utrzymywali się przy piłce dłużej, to przez kwadrans jedynie Wojskowi byli w stanie budować akcje zakończone strzałami.
Gdy Hiszpanie zdołali pierwszy raz pogrozić Kacpra Tobiasza, spotkała ich kara. Wojskowi domagali się odgwizdania faulu na Wszołku blisko pola karnego, dostali tylko rzut rożny, ale wystarczyło. Kapustka i Vinagre rozegrali między sobą piłkę na prawym skrzydle, ten drugi wrzucił ją na piąty metr, a lekkie trącenie Kapuadiego wystarczyło, by skierować futbolówkę do siatki.
Betis rzucił się do odrabiania strat, na co stołeczna ekipa wyraźnie była przygotowana. Skupieni na destrukcji gospodarze pozwalali rywalom najwyżej na dochodzenie do rzutów rożnych po kolejnych wybiciach czy blokowanych uderzeniach. Dopiero w 44. minucie Pablo Fornals zdołał wcisnąć między obrońców strzał po ziemi, który jednak Tobiasz zgasił bez zarzutu. Na nic groźniejszego Legia nie pozwoliła.
Mogli podwyższyć, ale najważniejsza jest wygrana
Verdiblancos musieli przystąpić do kolejnych ataków po powrocie z szatni i dokładnie to zrobili, już po minucie piłka minimalnie minęła słupek po uderzeniu Ruibala. Kolejne minuty upływały pod dyktando przyjezdnych, którzy jednak wciąż bili głową w mur. Rozczarowujący Vitor Roque ustąpił miejsca Bakambu tuż przed kwadransem drugiej części i zmiennik natychmiast sprawił kłopoty pod bramką Tobiasza.
Po świeżą krew sięgnął też Goncalo Feio, wpuszczając Augustyniaka i Nsame. Choć na tego drugiego ostatnio narzekał, to Kameruńczyk momentalnie powinien był zaliczyć asystę, gdyby Ryoya Morishita lepiej przeciął piłkę przy dalszym słupku. Już w 74. minucie Pellegrini wykorzystał ostatnią zmianę, a Betis chwilami atakował nawet ośmioma zawodnikami, a mimo to Wojskowi zdołali napór zatrzymać i ruszyć z kilkoma groźnymi atakami.
W ostatnie 10 minut stołeczni weszli ze strzałami Celhaki i Augustyniaka (po tym drugim Adrian bronił z wielkim trudem), moment później był niebezpieczny rzut rożny. Frustracja Verdiblancos rosła, a wyrachowana gra Legii zaowocowała serią żółtych kartek dla rywali. Nic to, grunt w utrzymanym do 95. minuty prowadzeniu, dzięki któremu Legia pokonuje nominalnie najsilniejszego rywala w tych rozgrywkach i jednego z faworytów do finału.