Legia zmiotła Caernarfon, Broendby i Warszawa już widzą się na horyzoncie
O ile krakowska Wisła trafiła na zdecydowanie silniejszego rywala w kwalifikacjach pucharowych, Legia o Ligę Konferencji nie mogła grać z łatwiejszym rywalem. Oczywiście mowa o nominalnym współczynniku trudności – Caernarfon Town to przecież średniak ligi walijskiej, który ledwie dostał się do kwalifikacji i nieoczekiwanie pokonał Crusaders w pierwszej rundzie.
Sprawdź szczegóły meczu Legia - Caernarfon
Lepiej zaczęli Walijczycy...
Statystyki swoje, ale boisko musiało to zweryfikować. Puste trybuny – efekt kary od UEFA – zdawały się znacznie bardziej deprymować legionistów w pierwszych minutach, w których mieli problem z przejściem defensywy Kanarków. Walijczycy nie stali nisko i biernie, szukali odbiorów i w pierwszym kwadransie to oni sprawiali lepsze wrażenie. Już w 8. minucie Gosset bardzo mocno uderzał z dystansu, sprawdzając Tobiasza. Chwilę później Clarke zszedł z lewego skrzydła, przeszedł Goncalvesa z łatwością i huknął… w boczną siatkę.
Dłuższą chwilę Goncalo Feio zdawał się wykrzykiwać wszystkie najgorsze znane mu słowa, zanim uspokoił go gol otwierający wynik. Jeden z pierwszych rzutów rożnych Legii w 22. minucie wykonał Kapustka, Kapuadi zgrał głową na dalszy słupek, a tam Marc Gual niską główką wepchnął piłkę, która po ręce obrońcy i nodze bramkarza weszła do bramki.
Walijczycy nie zamierzali się ani załamywać, ani specjalnie otwierać, dlatego zanosiło się na przerwę przy stanie 1:0. Tyle że czynnik ludzki sprawił zabawnego figla: przed zejściem do szatni Morishita wrzucał piłkę z lewej strony, a bramkarz Stephen McMullan łapał ją tak źle, że włożył ją do bramki i wyjął dopiero zza linii. Japończyk z lekką dezorientacją świętował gola.
Strzelanina po przerwie
Trudno było wyobrazić sobie zmianę losów meczu w tej sytuacji, dlatego legioniści wrócili z szatni robić swoje, podnosząc wynik już w 48. minucie. Tym razem akcję przeprowadzili podręcznikowo. Morishita do Kramera w polu karnym, a ten przytomnie do niekrytego Guala i Hiszpan bez najmniejszego problemu skompletował dublet. A że to mniej niż hat-trick, wypuszczony przez Kapustkę Morishita moment później dograł Gualowi przed bramką z lewej. Dołożona noga i już 4:0.
Mając rozstrzygnięte spotkanie trener Feio zdjął Luquinhasa, Wszołka i Kapustkę, dając szansę młodym piłkarzom Szczepaniakowi i Strzałkowi, a także sprowadzonemu ostatnio Kacprowi Chodynie. Wkrótce sędzia wskazał na wapno po faulu na Gualu. Hiszpan oddał piłkę pracującemu na gola Kramerowi, a ten… spudłował! W tak prostej sytuacji nie dał rady, ale nie dał też za wygraną, notując gola w 71. minucie. Asystował mu Szczepaniak, a Kramer świetnie obrócił się z piłką i równie popisowo oszukał bramkarza.
Kanarki szukały jeszcze swojego gola honorowego w końcówce, gdy Wojskowi wyraźnie stracili parcie na kolejne gole. Dopiero w ostatnich sekundach Chodyna oddał piłkę Claude’owi Goncalvesowi, a ten pięknym uderzeniem w okienko poprawił wynik na 6:0.
Na zero z tyłu, sześć goli z przodu – trudno mieć Legii coś do zarzucenia, ciekawsze będą personalne wnioski Goncalo Feio w kontekście rewanżu i kolejnego rywala. Niemal na pewno będzie nim duńskie Broendby, które dokładnie takim samym wynikiem – 6:0 – ograło u siebie KF Llapi.