Bologna wciąż bez wygranej mimo ambitnej gry, Salah odebrał nadzieję
Pojedynek Liverpoolu z Bologną można z powodzeniem nazwać walką Goliata i Dawida, przy czym proca tego mniejszego wydaje się ostatnio średnio dostrojona. A skoro The Reds zdołali wygrać 3:1 z Milanem na San Siro, to tym bardziej u siebie z debiutującymi na tym szczeblu Rossoblu musieli sobie poradzić.
Sprawdź szczegóły meczu Liverpool - Bologna
Napór i prowadzenie Liverpoolu
Zgodnie z filozofią Arne Slota, od pierwszych minut Liverpool ruszył szturmem na bramkę Łukasza Skorupskiego i szczęściem Polaka był fakt, że za część ataków odpowiadał chimeryczny Darwin Nunez. Udało się przetrwać 10 minut.
Ba, moment wcześniej to Bologna cieszyła się z gola, gdy Dallinga pokonał Alissona! Radość była krótka, sędzia liniowy natychmiast podniósł chorągiewkę. Co nie udało się przyjezdnym, to natychmiast zrealizowali miejscowi, gdy Salah wrzucał piłkę przed bramkę z prawego skrzydła, ruszyło do niej trzech liverpoolczyków i Alexis Mac Allister okazał się strzelcem gola.
Mieli przewagę, nie mieli dość – Liverpool napierał dalej, szukając gola, który da oddech i komfortowe prowadzenie. Po kwadransie Skorupskiego pokonał Nunez, tyle że był na spalonym. Z biegiem gry coraz mniej konkretów mieli gospodarze, a Bologna okrzepła na tyle, że zaczęła coraz częściej wchodzić w tercję obronną gospodarzy.
Efekt? Tuż przed końcem drugiego kwadransa Ndoye trafił w poprzeczkę z dystansu, z niecałe pięć minut po nim Kacper Urbański oddał najgroźniejszy strzał pierwszej połowy na bramkę Alissona. Wciąż za mało, by odrobić stratę.
Salah zrobił różnicę
Po powrocie do gry nie było już mowy o powtórce z pierwszej połowy, gdy Bologna wyszła lekko przestraszona. Nic z tego, goście szukali swoich okazji, wśród nich ponownie pokazali się Ndoye i Urbański, choć ten drugi za bardzo się odchylił, posyłając piłkę nad bramką. Młody polski piłkarz zszedł po godzinie, gdy trener Vincenzo Italiano postanowił wpuścić świeżą krew do obrony i pomocy.
Zszedł też nieskuteczny Nunez w czerwonych barwach, ale długo wynik pozostawał stykowy. Choć wbiegli wypoczęci Tsimikas czy Gakpo, kibice gospodarzy swoje nadzieje mogli pokładać niezmiennie w wielkim idolu Anfield, Mohamedzie Salahu. To on na kwadrans przed końcem sprawił, że dystans był nie do odrobienia dla Bologny, gdy potężnym uderzeniem pokonał bezradnego Skorupskiego. Nie pomogło już wprowadzenie Ilinga Juniora, który pod koniec doliczonego czasu był bliski gola kontaktowego, The Reds wygrywają u siebie 2:0.