Galatasaray zwycięża w Norwegii, Panathinaikos ratuje się w ostatnich sekundach
Nawet jeśli sprowadzają gwiazdy drugiej świeżości, to jednak Galatasaray przy Molde jest klubem potężnym. Tym ciekawiej oglądało się początek meczu na Aker Stadionie, gdzie to Norwegowie rzucili się do ataków od pierwszych minut, nie pozwalając Turkom na nic. Taktyka dała owoce szybko, Martin Ellingsen już w 8. minucie głową wyprowadził gospodarzy na 1:0.
I choć Galatasaray pozostawało w cieniu miejscowych, to jeszcze przed upływem 30 minut prowadziło. Najpierw głowa Ellingsena stanęła na drodze piłki pędzącej z rzutu wolnego (wykonawcą Sergio Oliveira) i zmieniła tor lotu na tyle, że strzelec zaliczył gola samobójczego w 25. minucie. Chwilę później Mauro Icardi doskonale przymierzył z ostrego kąta. Co więcej, Galata miała jeszcze gola do szatni, ale unieważnił go VAR po faulu w ataku.
Gospodarze strzelali 12 razy, goście trzy, ale to oni prowadzili. Po przerwie obraz gry się nie zmienił – Molde naciskało, ale gospodarze mieli problem ze skutecznością. W 56. minucie udało się w końcu po raz drugi pokonać Fernando Muslerę, Kristoffer Haugen posłał potężne uderzenie. I choć ostatnie trafne uderzenie w meczu należało do Norwega, to miał on pomarańczowo-bordowe barwy. Fredrik Midtsjo w sytuacji dwóch na jednego z bramkarzem otrzymał piłkę od Icardiego i w 93. minucie dał prowadzenie 3:2 Lwom ze Stambułu. Niezła zaliczka przed rewanżem na Rams Park.
Braga jeszcze nie może odetchnąć
Po wyeliminowaniu Marsylii w poprzedniej rundzie, Panathinaikos nie był rywalem do zlekceważenia w Bradze. A jednak gospodarze dopuszczali Greków do okazji – w 7. minucie meczu na Estadio Municipal Mancini trafił w słupek, niedługo później Magnusson z wolnego nieznacznie minął bramkę. Miejscowi też mieli swoje momenty, strzelali znacznie częściej, ale do przerwy nic nie chciało wejść.
Po zmianie stron przyszła upragniona zmiana wyniku: świetna akcja Brumy, Horty i Abela Ruiza dała temu trzeciemu bramkę w 51. minucie. Po kolejnych 20 minutach było już 2:0 dla Bragi po rozegraniu stałego fragmentu przy nieprzygotowanych Grekach. Tym razem piłkę dostał wprowadzony chwilę wcześniej Alvaro Djalo i bez trudu pokonał Brignolego.
Od tego momentu wydawało się, że PAO już nie grają, nawet zmiany wprowadzone przez trenera Jovanovicia nic nie dawały. Gdy po czterech minutach doliczonego czasu Rony Lopes powinien był strzelić gola na 3:0, miejscowi mogli pomyśleć "no trudno, dwa gole wystarczą". Nic z tego, w odpowiedzi Photis Ioannidis wyłożył piłkę niestrudzonemu Danielowi Manciniemu, a ten wbił gola kontaktowego w 95. minucie.
Maccabi bezradne, Young Boys również
Szczególnie na swoim Sammy Ofer Stadium Maccabi Hajfa jest uznawane za niebezpieczne. Nie przegrali u siebie w eliminacjach LM od dwóch dekad (!), a obecnym sezonie wypunktowali już Hamrun, Sheriffa Tiraspol i Slovana Bratysława, nawet jeśli każda z tych drużyn była w stanie ustrzelić jednego gola na wyjątkowo gorącym terenie.
W środę również było gorąco, ale w powietrzu i na trybunach, na boisku nieco mniej. Chyba że mamy na myśli faule i kłótnie – tego było sporo. Gospodarze mogą być sfrustrowani, ponieważ stworzyli więcej sytuacji, podczas gdy Young Boys nie oddali nawet celnego strzału i mecz zakończył się wynikiem 0:0. To oni jednak wydają się faworytami w rewanżu na swoim stadionie, gdy role się odwrócą i Szwajcarzy będą mieć za plecami 30 tysięcy kibiców.