Manchester wypuścił mecz z rąk. Galatasaray bliżej awansu po pasjonującym widowisku
Po historycznym zwycięstwie na Old Trafford, kibice Galatasaray byli szczególnie zmotywowani do wsparcia Aslanlar przeciwko Czerwonym Diabłom w Stambule. Mistrzowie Turcji chcieli nie tylko pozostać w pucharach, ale zaznaczyć swoją obecność awansem z drugiego miejsca kosztem właśnie Manchesteru United. Trzeba było zresztą grać o pełną pulę, ponieważ obie ekipy miały nad sobą widmo spadku na ostatnie miejsce w grupie w przypadku porażki.
Jeszcze w środowe popołudnie wydawało się, że do tego meczu może wcale nie dojść. Potężna ulewa nad Stambułem sprawiła, że drenaż boiska nie nadążał z odprowadzaniem wody, ale ostatecznie widowisko mogło się odbyć. Pierwsze minuty były raczej nerwowe, co nie dziwi w sytuacji gigantycznej stawki i – dla Turków – topowego rywala.
Szybko jednak goście zdołali postawić krok naprzód w walce o dalszą grę w Europie. Hojlund i Bruno Fernandes wzięli na siebie obrońców, a ten ostatni sprytnie dograł do wbiegającego Garnacho, który strzałem pod poprzeczkę otworzył wynik. Drugi mecz w ciągu trzech dni i drugi raz to młody Argentyńczyk zaczyna strzelanie.
Turcy chcieli się zrewanżować, ale najpierw czujny był Onana przy strzale Icardiego, a później – z odbiciem od ręki McTominaya – wybili defensorzy. Emocje jeszcze nie opadły po decyzji sędziego o braku rzutu karnego, a United już mogli świętować drugą bramkę. Tym razem strzelcem był Bruno Fernandes, który po podaniu Shawa nie dał żadnych szans Muslerze.
Wydawało się, że Diabły trzymają Lwy w szachu, kontrolując przebieg gry w kolejnych fragmentach. Nie minął jednak nawet kwadrans, a trybuny eksplodowały radością. Hakim Ziyech podkręcił piłkę z rzutu wolnego, Icardi zrobił wyrwę w murze i piłka prześliznęła się obok zaskoczonego Onany. Tłum fetował zresztą wyrównanie jeszcze przed przerwą, gdy Icardi doskonale przyjął piłkę posłaną zza linii środkowej i sam na sam pokonał Onanę. Niestety dla Turków – był na spalonym.
W pierwszej połowie Anglikom wystarczyło niewiele ponad 10 minut na strzelenie gola, w drugiej… prawie tyle samo. Tym razem piłka od Onany – przez McTominaya – trafiła na prawe skrzydło, skąd Wan-Bissaka oddał ją Szkotowi i McTominay zaliczył swojego gola.
Skoro jesteśmy przy powtarzaniu schematów z pierwszej połowy, to do rzutu wolnego w 62. minucie podszedł Hakim Ziyech. Marokańczyk uderzył kąśliwie, ale to nie usprawiedliwia koszmarnej interwencji Onany, który wbił sobie piłkę do bramki zamiast złapać ją lub wybić na zewnątrz.
Może i piłka wpadła przypadkowo, ale gospodarze byli uskrzydleni i dalej ostrzeliwali bramkę Kameruńczyka. Ten z wielkim wysiłkiem wybijał kolejne próby, ale szczęście opuściło go w 71. minucie. Mainoo nie upilnował wbiegającego Kerema Akturkoglu, a ten fantastycznie posłał petardę ze skraju pola karnego.
Każda kolejna minuta nieco szybciej uciekała Czerwonym Diabłom, dla których remis to zdecydowanie za mało, by realnie myśleć o awansie. Zwycięskiej bramki szukał choćby Bruno Fernandes, który w 85. minucie przymierzył i obił z dystansu słupek. Nad poprzeczkami obu bramek piłkę posyłali Zaha i McTominay, a w 90. minucie tylko cud uratował stambulskie Lwy, gdy piłka obijała Torreirę i Muslerę. Ani to, ani trzy doliczone minuty nie pomogły Manchesterowi, który tkwi na ostatnim miejscu i ma już tylko matematyczne szanse na awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów.