Real i City odpaliły po jednej rakiecie, czekamy na rewanż
Podobnie jak przed rokiem, w półfinale Ligi Mistrzów los skojarzył Real Madryt i Manchester City. Wtedy Królewscy odesłali Anglików do domu po dogrywce, by zdobyć swój 14. Puchar Europy. W tym roku potrzebują powtórzenia sukcesu, ponieważ w LaLidze grozi im nie tylko brak mistrzostwa, ale nawet trzecie miejsce. Dla City Liga Mistrzów jest jak bicie w mur: setki milionów funtów wydawane na budowę pozycji w Europie dotąd nie dało żadnego efektu w najważniejszych kontynentalnych rozgrywkach.
Do pierwszego półfinałowego pojedynku obie ekipy podeszły w niemal idealnym składzie. Realowi brakło tylko Militao, Obywatelom – Nathana Ake. Los Blancos zachowali się jak dobrzy gospodarze i dali pierwszeństwo przyjezdnym, którzy w otwierającym kwadransie byli znacznie bardziej drapieżni.
Pierwszą groźną okazję po strzale Rodriego na początku 14. minuty zatrzymał Courtois, wypychając piłkę spod słupka na korner. City miało już pięć strzałów, a Real? Nic, czekali przyczajeni. Dopiero po 16 minutach Benzema był bliski wyjścia sam na sam, ale piłkę spod nóg pewnie wybrał mu Ederson. Gdy blisko półgodziny gry sytuacja się nie zmieniała, Carlo Ancelotti podczas wstrzymania przez sędziego wezwał do siebie całą drużynę, by przekazać wskazówki. Guardiola w tym samym czasie dosłownie wbiegł na boisko, by nawigować swoim zespołem.
Kto przekazał celniejsze uwagi? Sądząc po biegu wydarzeń, doświadczony Włoch. Po kolejnej próbie City piłkę z własnej połowy błyskawicznie wyprowadził Camavinga i oddał Viniciusowi przed polem karnym. Ten nie zamierzał wbiegać w szesnastkę, huknął z 18 metrów w sam raz poza zasięgiem rękawic Edersona.
Co prawda to był dopiero pierwszy celny strzał Realu, ale oddajmy honor autorowi: Vinicius Junior zaliczył 10. mecz z rzędu z golem lub asystą (a 13. jeśli uznamy bramkę, którą strzelił Barcelonie, obijając Araujo)! Królewscy mieli prowadzenie i niezmiennie nie forsowali tempa, co wzmagało frustrację w ekipie gości. Efektem była agresywna walka i pierwsza żółta kartka (Toni Kroos) tuż przed przerwą, ale już bez zagrożenia dla którejkolwiek z bramek. Haaland zneutralizowany, Vini Junior z golem – kibice Realu mogli być zadowoleni z pierwszej ćwiartki dwumeczu.
Sparzeni bezowocnymi szarżami z pierwszej połowy, Obywatele wybiegli na drugą część ostrożniejsi, zostawiając inicjatywę Realowi Madryt. Tempo nieco spadło, ale jakość okazji po obu stronach – wręcz przeciwnie. Real szukał drogi do siatki m.in. niekonwencjonalnym rozgrywaniem rzutów rożnych, a przyjezdni w mozole budowali atak pozycyjny. Wrzutki nie wychodziły, Erling Haaland pozostawał odcięty, dlatego w 68. minucie Gundogan wycofał piłkę do De Bruyne, a ten zza pola karnego pokonał kolegę z reprezentacji Belgii.
Wyrównanie dało prawie wyczuwalny oddech ulgi Manchesterowi City, zaś Realowi zostawiło niespełna 20 minut na odzyskanie prowadzenia. Groźnie było po główce Benzemy w 78. minucie, ale Ederson zatrzymał próbę Francuza.
W scenariuszu typowym dla pierwszej odsłony dwumeczu, końcówka przypominała raczej szachy, w których uniknięcie straty gola było dla każdej ze stron ważniejsze od szansy uzyskania przewagi. Zapadające w coraz większą ciszę trybuny próbował poderwać do dopingu Rudiger w ostatnich minutach, ale co komu z gestów, gdy chwilami gra niemal stała. Do Rudigera, swoją drogą, trudno mieć zastrzeżenia – on nabiegał się w całym meczu, by zatrzymać Haalanda.
Szansę na decydujący cios miał wpuszczony z ławki Aurelien Tchouameni w 90. minucie, jednak Ederson był na posterunku i zepchnął końcem rękawicy strzał z dystansu na rzut rożny. Z kolei dwie próby kontry City w samej końcówce udało się zgasić przed polem karnym Realu. W szachowym pojedynku dwóch wytrawnych graczy Anchelotti z Guardiolą musieli więc zadowolić się remisem. Przed rewanżem - 17 maja na Etihad - obaj szkoleniowcy mają sporo do przeanalizowania.