Gol w doliczonym czasie zwieńczył fatalną kampanię Ligi Narodów, Szkocja wygrywa w Warszawie
Nastroje po wyjeździe do Porto były dalekie od optymistycznych, ale Michał Probierz nawet w obliczu problemów kadrowych pozostawał konsekwentny, stawiając na grę trójką obrońców przeciw Szkocji, w kadrze której wszyscy oczekiwali przed ofensywnymi zapędami Doaka czy McGinna. Przyjezdni mieli wszak szansę nie tylko na baraż, ale nawet na drugie miejsce w grupie dzięki wygranej z Chorwatami.
Sprawdź szczegóły meczu Polska - Szkocja
Gol, poprzeczka i słupek Szkotów przed przerwą
Wydawało się, że w Warszawie lepiej mecz rozpoczną Polacy, gdy wprowadzony po urazie Sebastian Szymański doszedł do dobrej wrzutki, ale został natychmiast zablokowany. Po minucie gry nastroje mogły być niezłe, ale po dwóch – wręcz odwrotnie. Oto pierwsza akcja rywali skończyła się dograniem Doaka do McGinna z prawej, a ten niekryty miał czas i pokonał Skorupskiego.
Odpowiedź Polaków nie przychodziła, dopiero w 10. minucie Jakub Kamiński odważył się na strzał z dystansu, choć Craig Gordon z jego złapaniem problemów nie miał. Za to z próbą Piątkowskiego moment później musiał już się nagimnastykować, wybijając piłkę w ostatniej chwili. Brytyjczycy nie narzucali tempa, raczej czekali na możliwość zadania drugiego ciosu. Swój cios próbował zadać w 17. minucie Karol Świderski, ale z 15 metrów ustrzelił tylko boczną siatkę. Sześć minut później napastnik Charlotte miał kolejną szansę, którą zatrzymało czujne wyjście Gordona.
Kolejne ataki Biało-Czerwonych mogły krzepić, tyle że nie przynosiły efektu, a Szkoci nawet mając ich znacznie mniej, byli bliżsi podwyższenia prowadzenia niż straty gola na wyrównanie. Doak po półgodzinie znalazł Dykesa, a moment później Gilmour uderzył w poprzeczkę. Moment później Skorupski świetnie zatrzymał McTominaya.
Przed przerwą jeszcze Buksa z ostrego kąta szukał drogi pod bliższy słupek, ale ponownie groźniej było pod naszą bramką, bowiem w 43. minucie McTominay obił lewy słupek. Równie blisko światła bramki nie był w ostatnim strzale przed przerwą Kamiński, który nie dokręcił piłki z dystansu. Pod względem xG Polacy prowadzili 1,16 do 0,38, ale za to punktów nie ma.
Wyrównanie i koszmar w doliczonym czasie
Z szatni nie wrócił Moder (zastąpił go Slisz) i Biało-Czerwoni ponownie pierwsi szukali gola. W bardzo dobrej sytuacji znalazł się po minucie Kamiński, którego do spółki zatrzymali obrońca i bramkarz rywali. W odpowiedzi kontrę pięciu na dwóch wyprowadzili Szkoci, Piątkowski wybił. Właśnie on, oglądany głównie podczas niestrudzonych interwencji w defensywie, znalazł bezcenne przełamanie na PGE Narodowym zanim minął kwadrans drugiej połowy. Dostał piłkę poza polem karnym od Zielińskiego, przymierzył i po przekątnej nie dał cienia szansy Grodonowi.
W jednej chwili Szkoci z nadziei na ćwierćfinały stali się spadkowiczami, dlatego dynamika gry musiała się zmienić. Zmuszeni do kolejnych ataków Szkoci mogli bardzo szybko przywrócić swoje prowadzenie. W 65. minucie tylko perfekcyjna interwencja Skorupskiego odebrała gola Dykesowi i natychmiast zaczęła się seria czterech zmian u przyjezdnych, ale długo nie byli w stanie stworzyć porównywalnego zagrożenia.
Żadna z drużyn nie szukała już szturmów, znając kolosalną wagę potencjalnej straty kolejnego gola. Ataki trwały, przerywane faulami w środkowej strefie boiska i rzadszymi już próbami przechylenia szali. Dopiero w 87. minucie polskie serca musiały zabić mocniej, gdy Łukasz Skorupski ponownie ratował Polaków, tym razem przed główką Ryana Christie.
Jeszcze dwa rzuty rożne i udało się dotrwać do czasu doliczonego. Polacy wydawali się zmierzać po wymarzony wynik dający baraże, gdy minimalizm się zemścił, a trybuny ucichły: w 93. minucie Andrew Robertson dopadł do centry od Souttara i główką pokonał Skorupskiego jako drugi.