Szybkie zaliczki z pierwszej połowy wystarczyły, Czesi i Ukraińcy na górze Grupy B1
Po pięciu kolejkach wszystkie zespoły w grupie 1B Ligi Narodów dzieliło nie więcej niż trzy punkty. Ukraina musiała wygrać z Albanią dla utrzymania się w Dywizji B, a Czesi musieli pokonać Gruzinów, by bezpośrednio awansować w jedno z miejsc zwolnionych w Dywizji A przez Polskę, Szwajcarię, Izrael i Bośnię.
Czechy – Gruzja (2:1)
W Ołomuńcu gospodarze mieli z jednej strony wsparcie, ale z drugiej bagaż oczekiwań wypełnionych do końca trybun Stadionu Andruv. Unieśli to wzorowo i już po dwóch minutach wyprowadzili atak, który zapewnił im szybkie prowadzenie. Z własnego pola karnego piłkę przerzucili na lewą flankę, a tu Hlozek i Klimek znaleźli drogę do wchodzącego przed bramkę Pavla Sulca, który otworzył wynik.
Fatalny początek dla Mamardaszwilego i kolegów, którzy szybko przejęli kontrolę nad piłką, ale… nie nad meczem. Gospodarze nawet dotykając piłki o połowę rzadziej mieli więcej z gry, imponując szybkimi przejściami do ataku. Choć przed przerwą żadna akcja nie przyniosła kolejnej bramki, to dał ją stały fragment. W 24. minucie Adam Hlozek uderzeniem po ziemi spokojnie minął gruzińskiego „krokodyla” i zaskoczył golkipera z Kaukazu.
Mając wygodne prowadzenie gospodarze nie naciskali i skupili się na zarządzaniu spotkaniem, by ucinać próby szybkiego wyprowadzania ataków przez Gruzję. Podopieczni Sagnola długo mieli problem z przedarciem się i zagrożeniem bramce, ale tuż przed godziną rozgrywki zdołali znaleźć drogę. Prawą stroną popędził znany z Ekstraklasy Otar Kakabadze, który krosem znalazł Mikautadze, a ten bez przyjęcia huknął na wagę kontaktu.
Przyjezdni natychmiast podkręcili tempo i ponownie imponowali determinacją jak podczas Euro 2024. Zaorane pole karne Mateja Kovara i sam ubłocony golkiper świetnie pokazywali, jak wiele wysiłku kosztowała obrona wyniku. Jeden za drugą szły chwilami ofensywne fale Gruzji, a Budu Zivzivadze był o centymetry od zaskoczenia Kovara uderzeniem piętką w doliczonym czasie. Nie zaskoczył, wynik już się nie zmienił.
Albania – Ukraina (1:2)
Przed pierwszym gwizdkiem prowadzona przez Sylvinho Albania miała nawet szansę na szczyt grupy i bezpośredni awans do Dywizji A, dlatego narodowy stadion w Tiranie zapełnił się do ostatniego miejsca i wyczekiwał ukoronowania niezłej fazy grupowej Ligi Narodów. Niestety, popis dali tylko przyjezdni, którzy już w 5. minucie objęli prowadzenie. Strzał Jaremczuka zdołał wybić Strakosha, ale wprost pod nogi Zinczenki, który momentalnie dobił. Co gorsza, po 10 minutach było już 2:0 dla Ukrainy. Tym razem Jaremczuk już zdołał strzelić bramkę, kiedy głęboką wrzutkę od Sudakowa głową przedłużył Juchym Konopla, a z niecałego metra dobijał właśnie Jaremczuk.
Gospodarze nie tylko nie mogli się pozbierać, ale aż do 45. minuty pozostawali bezbarwni, usztywnieni i niezdolni do poszukiwania choćby gola kontaktowego. Dopiero w doliczonym czasie znany z Legii Ernest Muci huknął z dystansu i o centymetry minął bramkę. To była najlepsza okazja pierwszej części w wykonaniu Albanii, tymczasem Ukraińcom kolejnego gola mógł dać choćby strzał Sudakowa w 26. minucie.
Zupełnie odmieniona wyszła Albania po przerwie, w końcu stosując pressing i walcząc o każdą piłkę. Ukraińcy musieli zapomnieć o dominacji sprzed przerwy, tyle że wciąż mieli komfortowy bufor dwóch goli i mogli sobie pozwolić na oddanie inicjatywy. Tym bardziej zresztą, że gospodarze nie byli w stanie utrzymać agresji na dłużej i po ponad 20 minutach drugiej części mecz zwyczajnie "siadł". Z pomocą przyszły okoliczności, ponieważ spóźniona interwencja Trubina dała w 74. minucie rzut karny gospodarzom. Nedim Bajrami marnował wcześniej kilka okazji, ale z wapna był bezbłędny. Napędzeni golem Albańczycy szukali drugiego gola, ale brakowało im precyzji i szybkości. Ukraina mogła zamknąć mecz, gdy Sudakow i Nazarenko kolejno uderzali w Strakoshę. Nie udało się, ale wynik wciąż oznaczał skok z ostatniego na drugie miejsce.