David Balda dla Flashscore: Będą coraz wyższe oczekiwania co sezon, ale jestem na to gotowy
Czytasz kontynuację wywiadu. W pierwszej części głównymi tematami były forma piłkarzy, polityka transferowa oraz plany dalszego rozwoju nie tylko w zakresie sportu.
Czego dziś Śląskowi brakuje?
Jedna rzecz do poprawienia, niestety bardzo ważna, to jest centrum treningowe dla akademii i całego Śląska. Oporowska jest bardzo dobra dla pierwszej drużyny, bo mamy tam wszystko do pracy. Ale rezerwy i akademia muszą jeździć po boiskach, które akurat są dostępne. W tych warunkach i tak radzimy sobie dobrze, bo rezerwy walczą o awans, U19 też walczy o awans do CLJ. Jeśli to porównamy do poprzednich rozgrywek, to naprawdę idziemy w dobrym kierunku, brakuje tylko siedziby.
Bez tego też się rozwijamy. Szacunek dla Krzyśka Paluszka, ale zatrudniliśmy Janusza Górę, który pracował w akademii RB Salzburg osiem lat, więc metodologia pracy jest inna, jeśli chodzi o intensywność czy fazy przejściowe, a przecież w kierunku Red Bulla chcemy iść. Koordynatorem akademii został Patryk Kajderowicz, ma naprawdę dużą wiedzę. Ta dwójka robi świetną robotę, a ja mogę się skupić na pierwszej i drugiej drużynie.
Jest projekt Wrocławskiego Centrum Sportu, który kosztuje wiele pieniędzy, ale klubem i miastem rządzą mądrzy ludzie i jeśli to zbudujemy, to będziemy już na poziomie Bundesligi, jeśli chodzi o infrastrukturę i zarządzanie. Oczywiście potem będą coraz wyższe oczekiwania co sezon (śmiech), ale jestem na to gotowy…
A czy w Śląsku byli na Ciebie gotowi od początku? Zacząłeś karierę bardzo młodo, ale w Baniku był spadek, Senica zbankrutowała i dopiero Raków był prawdziwym klubem odnoszącym sukcesy, który masz w portfolio. Tam też różniły Was wizje z właścicielem.
Do Banika dołączyłem w wieku 23 lat, zaakceptowałem rolę uwzględniającą cztery pozycje i nieoficjalnie byłem już dyrektorem sportowym, tylko nikt tak młodego człowieka nie nazwałby dyrektorem. Gdy byłem odpowiedzialny za transfery w Baniku, z ostatniego miejsca zrobiliśmy utrzymanie i w połowie kolejnego sezonu byliśmy na czwartym miejscu, sprzedaliśmy zawodników za 2,5 miliona euro. Później za transfery odpowiadał ktoś inny, zwolnił się trener, zrobiło się dramatycznie. Proponowałem np. Soucka (wtedy był za 40 tys. euro), ale dla Banika był za drogi. Potem poszedł za 16 milionów. Mogliśmy pozyskać trenera Terpisovskiego, ale woleli trenera rezerw za dwa tysiące euro mniej. To były niewłaściwe decyzje, a po zmianie właściciela na kogoś trzeba było to zrzucić. Nie miałem siły medialnej, żeby się obronić.
Później poszedłem do Rakowa. Wyobraź sobie, że w wieku 25 lat idziesz do klubu z innego kraju, nie mówisz po polsku, jesteś dyrektorem sportowym. I umówmy się, Michał Świerczewski był tam wtedy 2-3 lata, zespół był skonstruowany dramatycznie. Nie mogę powiedzieć, że mieliśmy inne wizje, jesteśmy dalej w kontakcie. Może dawno nie spotkaliśmy się na kolacji, ale na kawie w zeszły piątek. Z Rakowa odszedłem szybko, ale za rok wróciłem w roli skauta. Na pewno byłem młody, niedoświadczony, chciałem wszystkich powyrzucać i narobiłem sobie wrogów, to mi nie pomogło. Ale było potrzebne, sprowadziliśmy Marka Papszuna, zmieniliśmy zespół i w tym sezonie zrobili awans. Gdybym wtedy nie działał twardo, tego mogłoby nie być. Wtedy Michał też dopiero uczył się piłki, nie był taki twardy w negocjacjach. Rozwinął się od tego czasu przeogromnie, a dla mnie to też była dobra szkoła, również okres w skautingu Rakowa. Za to doświadczenie jestem bardzo wdzięczny i też miałem tam swój wkład. Sprowadziłem Petraska, naciskałem na przyjście Petra Schwarza. Fran Tudor to też dobry przykład – wtedy był pół roku bez klubu i nie było wielkiej woli, żeby go przyprowadzić.
Po Rakowie miałem przerwę, byłem managerem w World in Motion, jednej z najlepszych agencji piłkarskich na świecie. Cały czas budowałem sieć kontaktów i doszedłem do pozycji w Senicy. Byłem trochę zmęczony piłką w Czechach i na Słowacji, ale właściciel wydawał się mieć wizję, koncepcję i zaoferował bardzo dobre warunki. Okazało się, że nie był w stanie wizji zrealizować, sprzedał klub drugiej osobie, ona sprzedała trzeciej, a ja w ciągu roku miałem trzech właścicieli, z których tylko ten pierwszy wyłożyć jakieś pieniądze. Chłopaki grali bez pensji ponad siedem miesięcy. To był bardzo trudny okres psychicznie, ja też do tego dokładałem i szukałem sposobów, by załatwić kolejne pieniądze, ale wszyscy sponsorzy byli niezadowoleni. Trudno się dziwić, opłacona usługa marketingowa nie była realizowana. Długi były nawet wobec piłkarzy już poza klubem, blokada transferów – wszystko było przeciwko nam. Ale zrobiliśmy fajną drużynę, byliśmy w półfinale Pucharu Słowacji i do ostatniej kolejki graliśmy o grupę mistrzowską, mogliśmy nawet bić się o puchary. Też jestem zadowolony z wykonanej tam pracy, chciałem pomóc klubowi, a niejeden odszedłby w takich warunkach po kilku dniach. Szczerze mówiłem zawodnikom, że nie mogę im zapłacić, ja też nie dostaję pensji, starałem się wobec każdego być uczciwym.
Potem miałem rok przerwy, byłem w SkillCornerze i 11 Team Sports, więc to zupełnie inna faza, i stąd dołączyłem do Śląska. Czy mieli zaufanie? Wydaje mi się, że tak, bo kandydatów było wielu, na pewno setki ludzi chciały tam pracować. Na papierze na pewno było wielu lepszych ode mnie, ale miastu podobała się moja osoba, wizja, doświadczenie pomimo wieku, mówię w trzech językach, mam kontakty na całym świecie. Znałem zespół, oglądałem każdy mecz, zresztą miałem też swoje informacje o niektórych problemach jako dostawca sprzętu dla Śląska, więc byłem przygotowany i miałem propozycje rozwiązań. No, a kiedy już mnie przyjęli to ruszyła medialna lawina… Baldę wyrzucili z tego klubu, tamtego klubu, tu oszukał, tam oszukał. Interesuje mnie, co ci ludzie mieliby do napisania teraz.
Skoro już przy tym jesteśmy. Pierwszy tekst na Twój temat zobaczyłem w Weszło i zastanawiało mnie: czy ktoś w ogóle był zainteresowany Twoją relacją z tamtych historii?
Nie, Weszło mogę tylko pozdrowić, a autor chyba nie powinien tam pracować – to jest osoba bez wiedzy, która pisze głupoty i Weszło jeszcze za to płaci. Pisał o mnie chyba trzy teksty, a teraz jest cisza, bo jak pisać o sukcesie? Chyba musiałby mnie przeprosić. Nawet już nie mam pretensji i nie mogę powiedzieć, że czytałem o sobie wszystko, bo wszystkiego się nie dało. Ale co ważniejsze historie znam, w Śląsku biuro prasowe też mi mówiło. Że zmieniłem nazwisko, że gdzieś mnie wyrzucili i trzeba by coś odpowiedzieć. Więc mówiłem prawdę, ale mam wrażenie, że mało kto chciał to słyszeć i pisali swoje.
Byłem trochę zdziwiony, że mój klub w mediach mnie nie bronił. Wtedy był trochę strach w marketingu i komunikacji, nie chcieli konfrontacji z mediami czy w portalach społecznościowych, byli raczej pasywni. Zostawili mnie z tym i bardziej monitorowali, jak to się potoczy. Śląsk miał swoje problemy i doszło jeszcze to. Więc nie miałem wsparcia i z jednej strony to rozumiem, a z drugiej myślałem, że skoro mnie zatrudnili, to mi ufają. Na pewno był stres, kiedy to wszystko ruszyło. W klubie mogli stracić pewność, w końcu byłem dla nich nową osobą. Dopiero po przyjściu Patryka Załącznego poczułem, że komunikacja klubowa była za mną. Powiedziałem wtedy: dajcie mi czas, ja się obronię wynikami i transferami. Dostałem to zaufanie, teraz czuję ogromne wsparcie, nawet wielu kibiców mnie przeprosiło i widzą już we mnie swojego dyrektora sportowego.
A że będą pisać? No będą. Niektórzy mają do mnie żal, nie wspominają mnie dobrze. Ktoś może być zazdrosny. Wiem, że większość komentarzy była pewnie od Michała Karpińskiego, ale trochę mnie to dziwi, bo ani go osobiście nie znam, ani mnie nie interesował. To, że ktoś z jego zawodników chciał przejść do mnie, znaczy tylko, że oni są słabi i powinni patrzeć na siebie, co mogą poprawić, a nie myśleć, że ja chciałem im podebrać piłkarzy. Nigdy nikomu zawodnika nie podkradłem, tylko sami do mnie dzwonili i prosili o pomoc. Nawet niedawno Michał Karpiński się do mnie zgłosił z pytaniem o zaproszenie VIP i dałem mu bilet, w końcu jest managerem. Tylko powiedziałem mu, że jeśli chce pogadać, to musi mnie znaleźć w strefie VIP, bo ja nie wiem nawet, jak wygląda.
Nie wiem, na ile ludzie mieli świadomość, że ufają bardziej jemu niż swojemu dyrektorowi, ale teraz sytuacja już potoczyła się inaczej. Zaufanie miasta miałem cały czas, wsparcie kibiców teraz czuję już bardzo, a odkąd Patryk jest prezesem, mam wrażenie, że chemia jest na bardzo dobrym poziomie.
Czyli zaczęło się boleśnie, teraz sportowo jest już rewelacyjnie, a widzisz się w Śląsku długoterminowo?
Nie jest żadną tajemnicą, że mam umowę na trzy lata. Chciałbym zostać w Śląsku jak najdłużej, bo nie widzę dla siebie w tej chwili lepszego klubu w Polsce. W innym klubie nie miałbym wielu rzeczy, które mam we Wrocławiu. W Legii czy w Lechu wymagania są przeogromne, a jestem świadomy, że nadal się uczę. Zresztą, każdy dobry dyrektor musi się wciąż uczyć, piłka ciągle idzie naprzód i trzeba obserwować nowoczesne trendy. Przeprowadziłem się tu, klub mi się podoba, atmosfera, miasto – mamy tu wszystko i jestem zakochany od pierwszego momentu.
Jeśli zostanę jeszcze rok, na pewno rozważę kupno mieszkania we Wrocławiu i chętnie przedłużyłbym kontrakt, na przykład na 15 lat. Wtedy można już wdrażać wizję długoterminową. Na razie miasto analizuje moją pracę i zobowiązałem się, że trzy lata na ocenę efektów wystarczą. Czuję po paru miesiącach, że się obroniłem, ale to ciągła praca. Do odejścia stąd nie byłby mnie w stanie przekonać chyba żaden polski klub, podziękowałbym nawet tym największym, bo mamy potencjał ich pokonać. Oczywiście, że z czasem interesowałaby mnie Bundesliga czy Premier League (śmiech), ale nawet nie wiem, czy są czescy albo polscy dyrektorzy sportowi w ligach top 5, więc to odległa perspektywa. Zanim dojdę do takiego momentu, wiele nauki przede mną w Śląsku i na pewno nie będę się rozglądał za pracą. Dopiero jeśli tu wykonam dobrą robotę, będę myślał o kolejnych celach. A zanim to nastąpi, chciałbym zrobić coś, po czym ludzie mnie zapamiętają. Stworzyć w klubie standardy, automatyzmy, procesy. Żeby beze mnie też było jasne, co powinno nastąpić w przypadku kontuzji, co w przypadku zakupu GPS, itd. Skoro otrzymałem zaufanie, to chcę zostawić po sobie jakiś ślad, najlepiej z wygranym na boisku tytułem.