Ekstraklasa w sobotę: Raków jeszcze walczy o czołowe lokaty, Pogoń pokonana w Częstochowie
Raków Częstochowa – Pogoń Szczecin (2:1)
W meczu o ratowanie miejsca w czołówce Raków rozpoczął zdecydowanie pewniej, choć w uzyskaniu przewagi pomogło nieco szczęście. Po kilku minutach gry Leo Borges dotknął piłki w polu karnym i po wskazaniu na wapno do piłki podszedł Giannis Papanikolaou. Grek nie strzelił najlepiej, Cojocaru obronił, ale Grek zdołał dobić i w 8. minucie Medaliki prowadziły. Choć częstochowianie nie grali wybitnego meczu, raz jeszcze z pomocą przyszedł Borges, który dał się z łatwością ograć i w 20. minucie John Yeboah z łatwości dograł przed bramkę, a tam Ante Crnac skierował piłkę do siatki.
Portowcy kompletnie nie umieli się podnieść, jakby wrócił do nich koszmar najgorszych ciosów w sezonie, z pucharowym na czele. A przecież o puchary – te europejskie – toczyła się w sobotę gra. W przerwie trener Gustafsson zdjął Mariusza Malca, ale głównym problemem przyjezdnych był nie Malec, a maleńkie zasoby pewności siebie. Szczecinianie nie mieli już problemu z przecinaniem kolejnych akcji Rakowa, z szybkim przejściem do ataku... ale przed bramką gubili się potwornie. Najdobitniej było to widać w 53. minucie, gdy Grosicki nie zdecydował się na strzał. Zamiast tego oddał Koulourisowi, a ten w bardzo dobrym położeniu przed bramką przestrzelił. Jeszcze wyżej piłkę posłał kwadrans po wznowieniu gry Gorgon.
Długo nie zanosiło się na gola kontaktowego i dopiero w 74. minucie właśnie Gorgon wyłożył Grosickiemu, który doskonale przymierzył i Kovacević nawet nie zdążył się ruszyć. Zwiastun wielkiego powrotu Pogoni? Nie, strata gola nie zdopingowała także Rakowa do zadania decydującego ciosu i więcej bramek nie oglądaliśmy.
Jagiellonia Białystok – Korona Kielce (3:0)
Po bardzo okazałym zwycięstwie Śląska Wrocław gospodarze mieli dodatkową motywację, by wypunktować Koronę Kielce. Złocisto-Krwiści mieli szczęście, że po pięciu minutach gry jeszcze nie przegrywali, ale na tym szczęściu nie zdołali zajechać daleko. Już w 7. minucie Marczuk wrzucał piłkę z prawego skrzydła, a Pululu wyskoczył do główki idealnie, otwierając wynik.
Pomimo zdecydowanej przewagi Jagiellonii Korona zdołała na chwilę uciszyć pękający w szwach stadion przy Słonecznej, gdy w 22. minucie nikt nie ruszył do piłki posłanej z wolnego przez Błanika. W kompromitujący sposób wpadła do bramki, ale VAR wezwał arbitra, który następnie unieważnił trafienie po spalonym. Jakby problemów Korony było mało, 10 minut później Trojak musnął piłkę ręką w polu karnym i Pululu otrzymał okazję na dublet z karnego. Wykorzystał ją pewnie i do przerwy przyjezdni pozostawali bezradni.
Korona wróciła zdeterminowana, by możliwie szybko złapać kontakt i była bliska powodzenia w 53. minucie. Wówczas rozegranie stałego fragmentu dało nieoczekiwaną okazję na gola Dalmau, ale ten tuż przed bramką posłał piłkę w przestworza. Choć kielczanom brakowało atutów ofensywnych, to przynajmniej szukali otwarcia i z zadziwiającą łatwością kontrolowali grę w drugiej połowie. Dopiero w 73. minucie do strzału doszedł Imaz, ale piłka minęła słupek. Ponieważ kielczanie pozostali bezradni do końca, w doliczonym czasie wynik na 3:0 ustalił Kristoffer Hansen.
Górnik Zabrze – Stal Mielec (1:1)
Po srogim laniu od Cracovii zabrzanie mieli za co rehabilitować się widowni przy Roosevelta. To właśnie Trójkolorowi zdecydowanie lepiej rozpoczęli mecz z bezpiecznymi mielczanami. Niedługo po 10 minutach Rafał Janicki uderzał nad poprzeczką, a w 15. minucie Rasak był bliski zamknięcia rzutu wolnego celnym strzałem na dalszym słupku. Moment później Szcześniak szczupakiem posłał piłkę poza światło bramki. Kąśliwe było też uderzenie Lukoszka z 25. minuty, ale za bliskie rękawic Kochalskiego. Mimo zdecydowanej przewagi Trójkolorowych Stal też miała dwie okazje i swoje nadzieje na drugą połowę.
Tych nadziei Górnik chciał pozbawić mielczan błyskawicznie. Minutę po wznowieniu Dani Pacheco uderzał bezpośrednio z wolnego. Nikt nie przeciął lotu piłki, Kochalski był zasłonięty i ta wtoczyła się do bramki. Szukając odpowiedzi Stal zdawała się na Domańskiego (w 63. minucie posłał piłkę nad poprzeczką) czy Wlazło (w 67. minucie był bliski wkręcenia rogal pod dalszy słupek). Niezmiennie jednak Górnik wydawał się bliższy gola. W 83. minucie Podolski z wolnego huknął w światło bramki i Rafa Santos wybił ciałem. Chwilę później Krawczyk i Musiolik zostali zatrzymani przez Kochalskiego, który bronił jak natchniony.
Golkiper Stali był od straty gola jak ściana, podczas gdy Bielica prawie dopuścił do gola Szkuryna. Co nie udało się jemu, to mistrzowsko zrobił w doliczonym czasie wprowadzony na końcówkę Łukasz Wolsztyński. Przyjął głową i huknął wolejem z półobrotu na 1:1! Trybuny ucichły w niedowierzaniu, ale VAR utrzymał decyzję w mocy: skończyło się remisem.