Genialne gole Guala, Legia ograła Piasta i wraca do gry! Pogoń i Raków mogą żałować...
Legia Warszawa – Piast Gliwice (3:1)
W Warszawie nie było mowy o radości z potknięć Pogoni i Rakowa, Legię powitały wulgarne okrzyki motywacyjne, a jej trenera wielki baner "auf wiedersehen". Dynamika była więc znana: Legia musiała się odkupić i ruszyła do ataku, na co Piast chciał odpowiedzieć wyrachowaną obroną. Po ponad kwadransie górą byli gospodarze, gdy Josue potężnie uderzył wprost z wolnego. Piast szukał odpowiedzi atakiem pozycyjnym, lecz nic nie wychodziło. Zadziałało jednak skrócenie łańcucha dostaw piłki: Frantisek Plach zagrał do Kostadinova na skrzydle, a ten wypuścił idealnie wychodzącego Piaseckiego, który w trudnym położeniu trącił futbolówkę, posyłając ją ponad Hładunem. To był pierwszy gol napastnika w tym sezonie.
Stan 1:1 właściwie z niczego ponownie nałożył presję na Legię, a jej ciężar niespodziewanie wziął na barki Marc Gual, który dotąd notował głównie puste przebiegi. W 41. minucie minął dwóch obrońców i z granicy pola karnego strzelił idealnie w okienko. Do przerwy rezultat się nie zmienił, a po przerwie przy pierwszej okazji Gual podwoił dorobek. Po błędzie Czerwińskiego zgarnął piłkę, ponownie wziął dwóch obrońców na siebie i jakimś cudem z ostrego kąta zmieścił piłkę między nogami Placha. Wyglądał, jakby sam nie wierzył w łatwość strzelania w niedzielny wieczór.
Nie mając wyboru, Piastunki ruszyły odważniej, by przywrócić kontakt bramkowy. Bardzo blisko było w 53. minucie, gdy Piasecki dostał sytuacyjną piłkę pięć metrów przed bramką. Tym razem posłał ją wysoko w trybuny zamiast lekko przepchnąć przez linię. Chwilę później miał szansę główką, ale futbolówka otarła poprzeczkę z góry. Nieoczekiwanym sprzymierzeńcem okazał się Paweł Wszołek, który zarobił czerwoną kartkę za niebezpieczny faul. Wojskowi musieli zewrzeć szyki, Piast musiał atakować, ale o celny strzał było bardzo trudno. W 80. minucie Kostadinov był bardzo blisko, lecz od poprzeczki piłka wróciła na boisko. Kilka minut później tę samą poprzeczkę obił Jorge Felix. Nic groźniejszego gliwiczanie zrobić nie zdołali.
ŁKS Łódź - Raków Częstochowa (1:1)
Drugi mecz niedzieli rozpoczął się od presji Rakowa Częstochowa i dopiero po kilku minutach udało się gospodarzom odepchnąć Medaliki od bramki. Znalazłszy więcej miejsca, ŁKS ruszył odważnie i był o włos od prowadzenia po 10 minutach gry. Dani Ramirez doskonale wypuścił Dankowskiego, a ten z krawędzi pola bramkowego huknął w dalszy słupek. Moment później ruszyła kontra Rakowa, po której sam na sam wyszedł Nowak, ale próba przelobowania Bobka skończyła się na górnej siatce. Obie drużyny stworzyły niezłe widowisko, nawet jeśli nic nie chciało wpaść. Blisko szczęścia był w ostatnim kwadransie Fran Tudor, którego dobitkę ofiarnie głową zatrzymał Levent Gulen. Niestety, Chorwat wkrótce musiał zejść z boiska z kontuzją, ustępując miejsca Dawidowi Drachalowi.
Celnych uderzeń brakowało również po przerwie. Wraz z końcem godziny meczu pod bramką Bobka było już wyjątkowo gorąco, gdy w kilka sekund dwukrotnie strzelał Berggren i raz Koczergin. Wciąż jednak nic nie wpadało. Nieskuteczność Rakowa była bardzo kosztowna, gdy ręka Berggrena sprokurowała rzut karny, pewnie wykorzystany przez Daniego Ramireza. Medaliki wzmogły więc ostrzał, wymuszając przepiękną paradę Bobka w 73. minucie. Intensywne ataki odbiły się otwarciem z tyłu, po którym Ramirez był bliski dubletu, w 81. minucie strzelając w słupek! Gdy minęło już sześć doliczonych minut, w akcji ostatniej szansy Raków zdołał wyrównać. Bobek wybronił główkę Crnaca, ale przy dobitce Papanikolau był bezsilny.
Korona Kielce – Pogoń Szczecin (2:2)
Pomni piorunujących ciosów Rakowa gospodarze z Kielc ruszyli do ataku od pierwszych sekund, co zresztą było zrozumiałe – sobotni remis Puszczy zepchnął ich znów do strefy spadkowej. Portowcy dopiero po kilku minutach złapali oddech, mieli nawet dwa rzuty wolne tuż za polem karnym, ale to Korona uderzała. W 18. minucie Błanik umieścił piłkę w siatce Cojocaru, ale był na spalonym.
Nie udało się raz? To za drugim weszło – po rożnym w 22. minucie idealnie odnalazł się niepilnowany Nono. Po dwóch kwadransach mógł podwyższyć Szykauka, ale spudłował haniebnie. Zneutralizowana ofensywnie Pogoń była też mało skuteczna w obronie i Złocisto-Krwiści wykorzystali to ponownie w 42. minucie. Jacek Podgórski podawał po ziemi spod linii końcowej, a Błanik huknął z bliska tak, że piłka po rękawicach Cojocaru obiła poprzeczkę i wylądowała w bramce. Koroniarze próbowali dobić Portowców i tylko gwizdek uratował gości. Znana z mocnego napędu na skrzydłach Pogoń tym razem sama dała się oskrzydlić, a Podgórski z Błanikiem rozgrywali wybitny mecz.
Gdy Korona ponownie ruszyła z kopyta po przerwie, z pomocą przyszedł VAR. Ręka Pięczka dała karnego. Dziekoński wyczuł Grosickiego, ale nie dał rady obronić. Szykauka mógł przywrócić dwa gole przewagi w 57. minucie, gdy doskonale wyszedł sam na sam, by fatalnie strzelić w Cojocaru. Podgórski mógł dołożyć swojego gola (przestrzelił) zanim wprowadzony ratunkowo Alexander Gorgon faktycznie uratował Portowców potężnym golem w 67. minucie. Napór gości rósł, ale bez gry na aferę – mając dużo szerszą od Korony ławkę Jens Gustafsson wprowadzał nowych piłkarzy, by zadać decydujący cios. Ten mógł jednak nadejść po drugiej stronie – po kontrze w 90. minucie Dalmau obił słupek! Nic groźniejszego w meczu się już nie stało.