Klasyk? Nic takiego, bezbarwny remis Legii i Lecha nie dorósł do oczekiwań
Trudno wskazać mecz wywołujący więcej emocji niż polski klasyk pomiędzy Legią a Lechem. Zwłaszcza w obliczu odbudowywania pozycji ligowej przez obu gigantów, przy komplecie publiczności i w okolicznościach święta niepodległości.
Po remisie Pogoni z Rakowem obie ekipy mogły nabrać dodatkowego apetytu na komplet punktów przy Łazienkowskiej. Tym bardziej zresztą, że tylko jeden z pięciu ostatnich pojedynków Kolejorza i Wojskowych nie kończył się remisem.
I wszystkie te okoliczności zdawały się raczej paraliżować obie drużyny na starcie meczu. Przez kwadrans gospodarze i goście jakby sprawdzali się nawzajem, nie zbliżając się do oddania strzału. Dopiero w 17. minucie piłka znalazła Patryka Kuna przed polem bramkowym. Huknął z bliska, a Bartosz Mrozek – choć miał przed sobą gąszcz zawodników – zdołał wybić piłkę nad bramkę.
To był sygnał dla gospodarzy, wspieranych przez tumult własnych trybun. Przewaga Legii stopniowo narastała i wyglądało na to, że musi dojść do przełamania. Zbyt statyczny Lech pozwalał gospodarzom podejść, a w 42. minucie niebieska tama poznaniaków pękła. Główkę Jędrzejczyka Mrozek świetnie obronił, dobitka Pekharta została zablokowana, ale kolejna dobitka Muciego już wpadła do siatki. Łazienkowska wybuchła radością... na moment. Pierwszy strzelec był na spalonym, gol nie został zaliczony.
Poczucie głębokiego niedosytu towarzyszyło zejściu obu zespołów do szatni. Kolejorz schodził nawet bez strzału w światło bramki i tę statystykę udało się poprawić natychmiast po powrocie. Tobiasz nie dał się jednak zaskoczyć ani za pierwszym razem, ani za drugim – gdy czytelnie główkował Blazić.
Gola może nie było, ale rozbudzony Lech sprawiał warszawiakom coraz większe problemy, a na mniej pozwalał. Dopiero po kwadransie Muci zestresował Mrozka, ale ten piłkę posłaną z ostrego kąta zdołał wybić. Stygnący stopniowo mecz ożywił się w okolicach 70. minuty. Najpierw – po wyjątkowo ofiarnym rajdzie Wszołka – Pekhart domagał się karnego za kontakt piłki z ręką lechity, a sekundy później piłka była już pod bramką Tobiasza. Wciąż jednak przełamania na horyzoncie brakowało.
W atmosferze ogólnej bezradności z boiska schodzili zmieniani kolejno Pekhart, Kun, Ba Loua, Velde, Josue i Muci – żaden z nich nie zdołał przechylić szali, a nadeszła 90. minuta. Ostatnia akcja Lecha skończyła się już na starcie, po zbyt długiej wrzutce Karlstroma. Ostatnią akcję Legii zwieńczyło powolne wyturlanie się piłki na aut bramkowy. Podział punktów po bladym widowisku cieszy Raków i Pogoń, bo ani Lech nie uciekł, ani Legia nie goni. A Śląsk Wrocław ucieka...