Komfortowa wygrana Rakowa ze Stalą Mielec, Medaliki pną się w tabeli
Przed meczem Raków-Stal w Częstochowie faworyt mógł być tylko jeden. Różnica potencjałów jest wszak ogromna, a ponieważ trener Szwarga ma szeroką ławkę i wymienił dwie trzecie składu, to i argument zmęczenia po pucharach nie do końca mógł znajdować pokrycie. A że mielczanie przy Limanowskiego nie wygrali żadnego meczu od 2017 roku, wydawali się wybierać na wyjazd do paszczy lwa.
Szybko jednak okazało się, że lwu brakuje pazurów i kłów. Raków co prawda przeważał w niemal każdym aspekcie, ale przez 45 minut nie wypracował akcji, po której kibice mogliby gromko bić brawo. Stal podobnie, tyle że po niej nikt fajerwerków się nie spodziewał. Czy to już czas, by przyzwyczaić się, że Medaliki pierwszą połowę chcą najwyżej przetrwać, a w piłkę grają w drugiej?
Tak było w Gliwicach i Limassol, ale nie dziś. Wyjątkowo ruchliwy Dawid Drachal w doliczonym czasie gry ograł Gettingera pod linią końcową i wyłożył piłkę doskonale Giannisowi Papanikolaou. Ten idealnie dołożył nogę i Kochalski nie mógł obronić strzału.
Bramka do szatni dała bezcenny komfort gospodarzom, jeśli o komforcie w upale i parnocie można mówić. To Stal jednak musiała męczyć się bardziej, usilnie próbując dogonić gospodarzy i strzelić cokolwiek. Nie tylko nie udało się mielczanom oddać strzału – choćby niecelnego – ale Medalikom wystarczyła jedna solidna kontra, by Stal miała kolejnego gola straty. Tym razem, w 62. minucie, egzekutorem był Marcin Nowak, a chwilę później Łukasz Zwoliński mógł rozłożyć gości na łopatki, gdyby nie ofiarny blok jednego z obrońców.
Sporo przed 70. minutą trener Kiereś wykorzystał cztery zmiany na wzmocnienie ofensywy, próbując ratować ten mecz. Tyle że bardziej klasowych zmienników ma Raków, o czym świadczy choćby słupek Papanikolaou z 70. minuty, po podaniu wprowadzonego chwilę wcześniej Kittela.
Na kwadrans przed końcem Medaliki niespodziewanie zostały zamknięte we własnej szesnastce, a Stal wbijała piłkę niemal z każdej możliwej strony. Nic z tego, Raków raz jeszcze przetrwał oblężenie. Pod koniec pojedynku bliżej gola byli ponownie gospodarze. W 90. minucie Sorescu posłał piłkę w słupek, a ta – niemal po linii bramkowej – wróciła do rąk bramkarza.