Korona ratuje punkt w ostatniej akcji, Ruch znów nie zdołał wygrać
Poza wygraną Zagłębia nad ŁKS-em wszystkie mecze 16. kolejki PKO BP Ekstraklasy kończyły się stratą punktów przez faworytów. Korona Kielce mogła więc nieco się przestraszyć, szczególnie że wygrana Puszczy zwiększyła presję na Ruchu Chorzów, gospodarzu niedzielnego starcia na Stadionie Śląskim.
Pierwsze minuty wskazywały, że Niebiescy faktycznie mogą zagrozić Koronie. Przewaga przełożyła się jednak tylko na jeden niecelny strzał i… długo, długo nic. To kielczanie szybko przejęli kontrolę, a grający jesienią coraz lepiej Martin Remacle raz za razem próbował znaleźć sobie okazję do gola na wagę prowadzenia w meczu.
Po nieco ponad kwadransie mecz stracił większość ze swej – i tak letniej – temperatury, a tempo stało się wręcz senne. Zawodzili szczególnie gospodarze, którzy stracili piłkę w niezrozumiałych sytuacjach. Wielu z ponad 13 tysięcy kibiców na trybunach mogło zadawać sobie pytanie, po co mają przychodzić i stać na mrozie, skoro oglądają kompletną bezradność Niebieskich. Nic dziwnego, że kończącą się połowę zwieńczyły gwizdy żegnające schodzących piłkarzy. Do zapamiętania? Nic.
Gdy piłkarze wrócili do gry, coś wyraźnie się zmieniło. Kompletnie wbrew oczekiwaniom to Ruch ruszył z kopyta i błyskawicznie wyszedł na prowadzenie. Już w 49. minucie rajd Łukasza Monety udało się nie tylko pokonać wychodzącego Xaviera Dziekońskiego, ale też odegrać do Daniela Szczepana, który przed pustą bramką nie mógł nie strzelić.
Koroniarze, którzy mieli kompletną dominację i w samej pierwszej połowie strzelali aż 15 razy (głównie do statystyk), musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Niebiescy nie tylko wrócili z naładowanymi bateriami, ale też czerpali energię z prowadzenia i szukali drugiego gola. Na początku 65. minuty Ruch mógł podwoić prowadzenie. Po podaniu wprowadzonego po przerwie Długosza strzelał Kacper Michalski, ale piłka zaplątała się w nogach obrońcy.
Zupełnie nieoczekiwanie, Korona nie umiała znaleźć odpowiedzi i w praktyce dała się zneutralizować. Ruch pewnie zmierzał po komplet punktów, wkładając bardzo dużo sił w utrzymanie kontroli nad meczem.
Minęło 90 minut, śpiewy na trybunach były coraz głośniejsze, ale musiały przycichnąć. W 93. minucie z prawego skrzydła wrzucał Dalibor Takac, a piłka po głowie Jauhienija Szykauki spadła na nogę Miłosza Trojaka pod samą bramką. Nie pomylił się. Późno wywalczony punkt jedzie do Kielc!