Ligowy semafor: Eksatraklasowy gabinet luster – wszystko jest na odwrót
Światło czerwone. Raków średniakiem? Ze średniakami to on przegrywa
Pamiętacie, jak pod koniec lutego Michał Świerczewski napisał publicznie, że jego klub stał się ligowym średniakiem? Wtedy to wydawało się nadmiernie surowym wnioskiem – prawie cała wiosna była przed nimi, już bez obciążenia pucharami i z korzystnym kalendarzem. Do tego z zapewnieniem samego Świerczewskiego, że będzie tym kryzysem zarządzać.
Właściciel mistrzów Polski pisał to w chwili, gdy do pozycji lidera były trzy punkty straty. Jeszcze w kwietniu zapewniał, że będzie dalej inwestował w rozwój Dawida Szwargi. A dziś losy trenera zostały przesądzone po tym, jak od połowy marca udało się wygrać tylko jeden mecz. I kto oglądał pojedynek z Widzewem, ten wie, że chwały Rakowowi nie przynosi. Kto zaś oglądał mecz z Zagłębiem, ten mógł tylko kręcić głową z niedowierzaniem, co stało się z mistrza seryjnie wygrywającego mecze. Medaliki wciąż mogą zapewnić sobie grę w pucharach, ale zawdzięczają to seryjnym wpadkom pozostałych zespołów z czołówki.
Światło żółte. Halo, to miała być walka o tytuł
Skoro przy wpadkach czołówki jesteśmy, to trzeba powiedzieć, że wybór czerwonego światła w tym tygodniu do łatwych nie należał. Lech z Ruchem powinien był przegrać jeszcze wyżej, Legii nawet czerwień Kapustki w pełni nie rozgrzesza, Jaga nie powinna była dać się aż tak zaskoczyć Stali, o koszmarze Górnika Zabrze nie wspominając.
W tym kontekście nawet wymordowane zwycięstwa Śląska i Pogoni wyglądają okazale, a ostatnio dwa, trzy zwycięstwa klubów z pierwszej siódemki to w zasadzie wszystko, na co możemy w każdej kolejce liczyć. Powtarzalność, z jaką tracą punkty nominalnie najsilniejsze zespoły, z budzącej uśmiech i zaciekawienie stała się zwyczajnie groteskowa. Jakbyśmy oglądali wykrzywione odbicie tego, czym powinna być rywalizacja o mistrzostwo i europejskie puchary. Nawet mnożące się teorie spiskowe nie mogą już dziwić, bo nic tu nie jest normalne.
Światło zielone. Cracovia i polot w jednym zdaniu to już nie oksymoron
Nienormalna jest też sytuacja, w której kroczący od zwycięstwa do zwycięstwa Górnik Zabrze dostaje największe w tym stuleciu lanie od zagrożonej spadkiem Cracovii. I to lanie w pełni zasłużone – Pasów grających z takim polotem, pewnością i głodem goli nie oglądaliśmy naprawdę dawno. Jeszcze pod wodzą Jacka Zielińskiego były sygnały, że jest potencjał, ale zawsze brakowało ostatniego słowa.
Umówmy się, nazwiska Makucha, Kallmana czy Rakoczego – przy całym ich potencjale – nie siały postrachu w lidze. Jeśli pudłowanie w dogodnych sytuacjach jest grzechem, to im potrzebna była długa spowiedź. Tymczasem w piątek Makuch był o włos od dubletu po 10 minutach, Rakoczy był kreatorem pierwszej klasy, a Kallman może tylko żałować, że koledzy z innych formacji też chcieli postrzelać.
Na finiszu rozczarowującego sezonu Cracovii postawili solidny krok do odkupienia i potwierdzenia, że zaufanie im się należy. Dwie wygrane w trzy tygodnie niby nie robią wrażenia, ale mówimy o zespole, dla którego to są pierwsze dwie wygrane w trzy tygodnie od sierpnia. Jeśli mają obronić się przed spadkiem w takim stylu, to miejsce w Ekstraklasie należy im się jak psu buda, nawet jeśli to porównanie może się przy Kałuży nie podobać.