Ligowy semafor: Jednym grał Martyniuk, innym Chopin. Nawet ŁKS zagrał

Reklama
Reklama
Reklama
Więcej
Reklama
Reklama
Reklama

Ligowy semafor: Jednym grał Martyniuk, innym Chopin. Nawet ŁKS zagrał

Ligowy semafor: Jednym grał Martyniuk, innym Chopin. Nawet ŁKS zagrał
Ligowy semafor: Jednym grał Martyniuk, innym Chopin. Nawet ŁKS zagrałProfimedia
Gdy w Białymstoku tłum fanów wbiegał na boisko w euforii po zdobyciu historycznego tytułu, w Poznaniu z głośników leciał marsz żałobny Chopina, a w Łodzi kibice ŁKS-u wychodzili ze stadionu ze świadomością godnego pożegnania z Ekstraklasą. Ostatni weekend ligi miał w sobie sporo piękna i szpetoty, jak to w polskiej piłce bywa.

Światło czerwone. Poznański okręt zatonął, ale muzyka grała

Choć to Warta Poznań powinna mieć największego kaca po weekendzie, to jej spadek trudno uznać za zaskoczenie: to był dla Zielonych sezon balansowania na cienkiej linie, z tym ryzykiem wszyscy się liczyli. Za to gra Lecha Poznań i wydarzenia wokół klubu w ostatnich miesiącach, a zwłaszcza tygodniach, zmierzały do katastrofy. Mało kto pewnie spodziewał się, że to Korona Kielce zada decydujące ciosy.

Gdybym był kibicem Lecha i chodził na Bułgarską, ostatnie mecze (a na dobrą sprawę cała kadencja Rumaka) byłyby dla mnie jak koszmar, z którego nie da się obudzić. Nie mam pojęcia, jakie miał plany Mariusz Rumak, ale na pocieszenie mogę sobie powiedzieć, że on chyba też nie miał pojęcia. Przecież dokładnie to mówił po każdym meczu: nie wie, gdzie jest problem. A ten problem przeszedł od kompletnej bezradności z Cracovią do autodestrukcji z Legią i drugiej w historii porażki u siebie z Koroną. I choć niektórzy śmieją się, że przegrać z kielczanami to wstyd, jestem odmiennego zdania. Pod wodzą Kuzery wiele tej drużynie brakuje – również kadrowo – ale potrafiła strzelać bramki, gnieść i determinacją nadrabiać to, czego w umiejętnościach nie było. Jeśli w Poznaniu ktoś mniej zasługiwał na gola jakością swojej gry, to stanowczo Lech.

Więc kiedy w meczu z Legią na boisko poleciały race, miałem bardzo poważne obawy, jak skończy się ostatni mecz sezonu w Poznaniu. Wydarzenia z ostatniej kolejki sezonu 17/18 wciąż mam w miarę świeżo w pamięci i dla całej ligi były hańbą, nie tylko dla kibiców Lecha. Na szczęście Kocioł w sobotę nie tylko nie poszedł w tę stronę, ale zrobił jedną z najpiękniejszych akcji protestacyjnych, jakie w lidze mieliśmy. Pewnie, były wulgarne okrzyki, personalne wytykanie błędów, ale były też najlepsze (i najgorsze) letnie hity, tańce i sporo dobrej zabawy, od Chopina do Julii Wieniawy. Przez łzy, a jednak muzyka grała, gdy ten okręt tonął.

Światło pomarańczowe. W Łodzi nawet Pirulo strzelił

To ironia, która chodzi za mną od soboty. Pirulo – wiodące nazwisko ŁKS-u 2022/23 – w Ekstraklasie strzelił jedynego gola sezonu dopiero w ostatniej minucie swojej gry w Ekstraklasie. Trudno o bardziej dobitne świadectwo słabości Łódzkiego Klubu Sportowego 2023/24. W ostatnim meczu sezonu zademonstrowali i najlepsze, i najgorsze swoje strony: skłonność do efektownej, radosnej piłki w ataku, ale też kompletną niefrasobliwość, gdy przyszło utrzymać prowadzenie. Bramki "stadiony świata" wchodziły jakby od niechcenia i sprawa wydawała się załatwiona do przerwy, tymczasem nawet po czerwonej kartce pozwolili Stali Mielec wrócić do gry.

Spadają zasłużenie, a jednak ostatni akcent był co najmniej niezły. Będę wypatrywał ŁKS-u w Ekstraklasie z powrotem, ale tylko pod warunkiem, że wróci po rzetelnym przepracowaniu przyczyn, dla których skończyli sezon z 75 straconymi golami.

Światło zielone. Niech się śmieją, a Białystok i Wrocław piszą historię

Wielu komentatorów uznało ten sezon Ekstraklasy za słaby i mogą mieć rację w tym, że Jagiellonia i Śląsk nie zostaną na dłużej w czołówce, jeśli zostaną rozebrane ze swoich atutów przez bogatszych i silniejszych. Nie oszukujmy się jednak: w ostatnich sezonach utrzymanie się w czołówce okazuje się sztuką nawet dla największych klubów (prawda, Legio 2021/22? Że do Pogoni z grzeczności się nie zwrócę...), więc doceńmy projekty, które udało się zbudować w Białymstoku i Wrocławiu. Wydarzyło się tam bardzo wiele dobrego i nawet wiosenne zadyszki im tego nie odbiorą.

Osobiście uważam to za szczególnie zasłużone z uwagi na trenerów, którzy na sukces zapracowali sumiennie, a piłkarze pod ich okiem rosną w oczach (* nie dotyczy Patryka Klimali). Kariery Siemieńca i Magiery są nieporównywalne, na innych etapach, ale o obu trudno powiedzieć złe słowo i jako profesjonalistach, i ludziach. Niech mają!

Właśnie to pokazała ostatnia kolejka: Jagiellonia nie tylko nie ugięła się pod presją, ale rozbiła Wartę błyskawicznie i potem mogła już tylko dojechać do ostatniego gwizdka w atmosferze święta. Trudno o lepszy scenariusz z punktu widzenia tłumów przy Słonecznej. Śląsk też pokazał mocne strony: nie dość, że zaczęli już ze świadomością gry o nic, że grali na wodzie, to jeszcze wcześnie stracili bramkę. Ale wrócili z szatni zmotywowani do załatwienia sprawy. Liczyli na koronę w tym sezonie, więc srebro zostawia niedosyt, ale również przechodzi do historii. I, sądząc po fecie i radości we Wrocławiu, doceniają wagę tego osiągnięcia.

Autor: Michał Karaś
Autor: Michał KaraśFlashscore