Ligowy semafor: W młodości siła, a skąd siłę ma czerpać Ruch Chorzów?
Światło czerwone. Quo vadis, Ruchu?
Za nami dopiero pierwsza ćwiartka sezonu, a Niebiescy już mają potwornego kaca. W minionym sezonie po dziewięciu kolejkach mieli na koncie pięć wygranych i tylko jedną porażkę, a to nie był jeszcze ich najlepszy moment. Dziś liga nie ta, a i bilans jakby z lustrzanego odbicia: tylko jedno zwycięstwo, trzy remisy, a porażek aż pięć. Nawet Korona Kielce po plecach Ruchu wdrapała się na przedostatnie miejsce. Od siedmiu meczów w Chorzowie (czy w Gliwicach) nie widzieli wygranej, a ta jedyna w sezonie przydarzyła się w gorszy dzień Łódzkiego KS-u. Patrząc na łodzian i niepołomiczan, pozostałych bohaterów minionego sezonu 1 Ligi, Ruch na tym etapie odstaje.
Jak na ironię, porażka z Rakowem niewiele zmienia w tym aspekcie. Może tylko w tym sensie, że przegrana pomimo trzech strzelonych goli musi szczególnie boleć. W sensie punktowym jednak, podobnie jak podczas wyjazdu do Warszawy, z Medalikami porażka była do przewidzenia. Z mistrzem i wicemistrzem Niebiescy punktów zbierać nie musieli, a co najwyżej mogli. Nie udało się? Trudno. Ale Ruch skalpów nie zbiera na żadnym boisku i w tym jest problem.
A przecież podopieczni trenera Skrobacza nie grają brzydkiej piłki, nie można im zarzucić braku zaangażowania, a porażająca nieskuteczność nie może wynikać tylko z przeskoku między ligami. Tymczasem zegar tyka, a czasu zostało bardzo niewiele – za miesiąc Ruch ma się przeprowadzić na gigantyczny Stadion Śląski. Zapełnienie go (nie do ostatniego miejsca, ale przynajmniej do progu rentowności) w coraz zimniejsze miesiące nie będzie możliwe, jeśli piłkarze nie pozbierają się do kupy. Chciałbym mieć w tym miejscu receptę, jak to zrobić, ale i mądrzejsi ode mnie nią nie dysponują.
Światło pomarańczowe. Już nie wyjątek, a trend
W semaforze ligowym chwaliliśmy frekwencję ligową już parokrotnie. Teraz odnotowujemy ją więc na pomarańczowo, czyli dla zwrócenia uwagi na konkretny aspekt. Kolejki z frekwencją powyżej 100 tysięcy widzów już nie dziwią, lecz stają się normą. W 9. serii rozgrywek na trybunach było nie tylko ponownie ponad 100 tysięcy, ale aż 113 102 osoby. I to przy wcale niewysokiej widowni w Poznaniu, gdzie mecz ze Stalą oglądało łącznie 15 527 widzów. W miniony weekend frekwencje znacząco powyżej 10 tysięcy miały dwie drużyny ze strefy spadkowej (ŁKS i Korona), a Ruch Chorzów nie dołączył do nich tylko dlatego, że stadion miał za mały.
Światło zielone. Niby jesień, a na boiskach wiosna
Coś optymistycznego z ostatniego weekendu? Zdecydowanie młodość! Dawid Drachal stał się najmłodszym strzelcem hat-tricka w XXI wieku i wbijał takie gole, że pewnie nieprędko uda mu się zaprezentować podobną skuteczność (a może znów przerośnie oczekiwania?). Zresztą, już sam fakt, że najbardziej brylował młodzieżowiec z klubu ganionego za brak młodzieżowców, to niezły chichot losu.
I nie on jeden brylował. O wygranej Legii w klasyku nad całkiem solidnym Górnikiem zdecydował przecież 19-letni Igor Strzałek, kolejny pokaz dojrzałości prezentował w barwach Lecha 21-latek Filip Marchwiński, honor Cracovii ratował 21-letni Michał Rakoczy, a i Kacper Smoliński ustrzelił coś dla siebie. Może już nie młodziak, ale mając 22 lata zbiera cenne doświadczenie. Tomasz Makowski co prawda ma swoje 24 lata, ale i on właśnie zanotował najlepszy w karierze dorobek ligowy, dopisując drugiego gola w sezonie, w którym rozegrał dotąd tylko dziewięć meczów. A że był to gol na wagę wygranej, to tym lepiej powinien smakować.