Największy sezon Ekstraklasy od 40 lat? Wtedy powrót Lechii do ligi był kluczowy
Gdy w maju kończył się sezon 23/24 PKO BP Ekstraklasy, organizator rozgrywek podał oficjalne liczby: 3 764 622 sprzedanych biletów to najwyższa łączna widownia w historii rozgrywek, bijąca nawet ustanowiony w 1977 roku dotychczasowy rekord całkowitej frekwencji (3,554 mln). Wynik imponuje i stanowi przedłużenie bardzo pozytywnego trendu polskiej piłki, która coraz częściej może liczyć na zainteresowanie swoich kibiców.
Do rekordu średniej widowni daleko
W przeliczeniu na pojedynczy mecz, w minionym sezonie pojawiało się po 12 303 kibiców. To świetny wynik, który plasuje Ekstraklasę w pierwszej dziesiątce Europy. Co prawda właśnie na 10. miejscu, ale przed ligami portugalską (12 119), turecką (11 274) czy szwajcarską (11 246). Gdyby uwzględniać tylko pierwsze ligi danego kraju (2. Bundesliga i Championship mają wyższe widownie), to Ekstraklasa byłaby na 8. miejscu.
Władze polskiej ligi w oficjalnym komunikacie napisały, że to była najwyższa średnia frekwencja w historii Ekstraklasy. Trzeba by tu jednak dodać gwiazdkę i zaznaczyć, że chodzi tylko o historię rozgrywek pod obecną nazwą (odkąd liga stała się formalnie Ekstraklasą w 2008). Do rekordu wszech czasów jest jeszcze bardzo daleko – w 1959 roku średnia na mecz była bliska 18 tysięcy (17 890).
Najbliższy wynik do pobicia pochodzi sprzed dokładnie 40 lat. W sezonie 1984/85 na mecze polskiej ligi przychodziło 12 510 osób i to był najlepszy rezultat trudnych lat 80. XX wieku.
Czy będzie kolejny rekord Ekstraklasy w sezonie 2024/25?
Świetny wynik w ligowych rozgrywkach 1984/85 udało się osiągnąć dzięki jednemu klubowi: wracającej do Ekstraklasy Lechii Gdańsk, która mecz za meczem przyciągała sporo ponad 20 tysięcy widzów. Gdyby dzisiejsza Lechia rozkręciła się w podobnym stopniu, mielibyśmy szansę liczyć na faktycznie wielki sezon pod kątem widowni. Biorąc pod uwagę mieszankę entuzjazmu i niepewności w Gdańsku, to wyjątkowo optymistyczny scenariusz, jakkolwiek wypada go Biało-Zielonym życzyć.
Tradycyjne czynniki jednak nie napawają szczególnym entuzjazmem. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów w lidze nie będzie żadnego meczu derbowego, a te są gwarancją wyższej frekwencji. Co prawda z ligi spadła mało popularna i grająca poza swoim miastem Warta Poznań, ale wypadł również Ruch Chorzów, który przyciągał średnio 18 484 widzów. Awansował GKS Katowice, który pewnie będzie miał komplety co mecz, ale najwcześniej wiosną przeniesie się na większy stadion, jesień rozgrywając z maksymalną pojemnością 6800 kibiców. Trzeci beniaminek – Motor Lublin – to również gwarant wysokiej widowni, jednak pojemność Areny Lublin nie pozwoli nadrabiać zbyt wiele ponad średnią ligową.
Z kolei najchętniej oglądany w minionych rozgrywkach Lech Poznań (24 852) wiosną pogrążył się w kryzysie i nic nie zapowiada, by zaufanie kibiców udało się odbudować. Liczba sprzedanych karnetów przed startem rozgrywek spadła o prawie połowę, z 10 tysięcy do mniej ok. 6 tys. Nastroje nie są również najlepsze w Legii, choć tutaj ryzyko gwałtownego spadku zainteresowania jest mniejsze. Większy znak zapytania wisi nad Wrocławiem, gdzie udało się zbudować coś wielkiego, ale czy Śląsk powtórzy tak dobry sezon? W Pogoni, Górniku i Widzewie o widownię można być spokojnym, tylko fatalne wyniki mogłyby nią zachwiać.
Nadziei można upatrywać również w średniakach. Na pewno wzrośnie widownia Jagiellonii, która ma nowy rekord sprzedanych karnetów (aż 8 tys.). Spore oczekiwania są przed pierwszą kolejką w Lubinie i Krakowie, a zwłaszcza drugi z tych klubów robi bardzo wiele, by przyciągać kibiców. Tyle frekwencyjnych przewidywań, dopiero sezon zweryfikuje oczekiwania i może jeszcze być pięknie, a raczej nie będzie źle.