Niedziela z Ekstraklasą: Lech odwrócił mecz z Koroną, Jagiellonia już wiceliderem
Piast Gliwice - Jagiellonia Białystok (0:1)
Piast od dawna pracuje na renomę zespołu, który zamyka mecze i zabija ich atrakcyjność. Jagiellonia z kolei jest w tym sezonie nazbyt otwarta i dziurami w obronie zapracowała na drugą najwyższą liczbę straconych bramek. Skoro więc Piastunki mogły wykorzystać słabość rywala, narzuciły swoje warunki od początku. Ledwo minęło 10 minut, a Piast miał już dwie doskonałe sytuacje. W drugiej tylko Mateusz Skrzypczak uratował Sławomira Abramowicza przed golem Jorge Felixa. I choć przewaga GKS-u się utrzymywała, to na więcej konkretów kibice nie mogli się doczekać. Duma Podlasia z kolei przez pół godziny nie zrobiła w ofensywie kompletnie nic. Wtedy przyszła jednak 32. minuta, gdy Miki Villar z własnej połowy ruszył solo z piłką i przed polem karnym dograł do niekrytego Hansena z drugiej strony bramki, a ten otworzył wynik.
Mistrzowie Polski utrzymali prowadzenie do przerwy bez problemów, a problemem stało się odrobienie straty przez gospodarzy. Piast naciskał, Jaga skupiała się na destrukcji, a gra stała się trudna do oglądania dla widzów. Coraz bardziej zmęczeni po niedawnym meczu pucharowym gliwiczanie męczyli się przy próbach skonstruowania ataku, co chciał kolejnym rajdem wykorzystać Villar na kwadrans przed końcem, obijając kolano Frantiska Placha. To było pierwsze celne uderzenie którejkolwiek z drużyn po przerwie. Dopiero wprowadzenie Katsantonisa w 77. minucie poprawiło sytuację Piasta, gdy przy pierwszej okazji huknął niewygodnie z dystansu i kozłująca piłka mogła zaskoczyć Abramowicza. Testowany był też Plach, gdy koledzy z obrony nieoczekiwanie sprezentowali piłkę Tomasowi Silvie w 90. minucie. Słowak obronił. Po ostatnim gwizdku stało się jasne, że uderzenie Katsantonisa było jedynym strzałem gospodarzy, które wymagało interwencji bramkarza rywali, a tak meczów się nie wygrywa.
Korona Kielce - Lech Poznań (2:3)
Kolejorz przyjechał do Kielc w najmocniejszym składzie, chcąc zmazać plamę z Pucharu Polski i przedłużyć serię ligowych zwycięstw do sześciu (a meczów bez straconej bramki do siedmiu). Gospodarze faktycznie nieco ustępowali lechitom w pierwszych minutach, czego owocem była bardzo płynna akcja w 13. minucie, zwieńczona pierwszym w meczu strzałem. Gol nie padł, dlatego przyjezdni poprawili się moment później, gdy Sousa doskonale dostrzegł Patrika Walemarka zapomnianego przez defensywę Korony z lewej strony. Szwed ruszył na bramkę i zmieścił piłkę między nogami wychodzącego z bramki Dziekońskiego.
Kto liczył na jednostronne widowisko, mógł się jednak zdziwić, że Złocisto-Krwiści złapali równowagę i zaczęli szukać wyrównania. Cel zrealizowali pod koniec drugiego kwadransa, gdy piłka jak po sznurku przeszła od Dziekońskiego do Pedro Nuno – z kluczową rolą Dalmau – i Portugalczyk na zimno pokonał Mrozka na 1:1. Do końca pierwszej części więcej z gry miała niezmiennie Korona, ale kolejne próby – jak choćby strzał niemożliwego do upilnowania Fornalczyka z 37. minuty) nie dawały efektu. Co gorsza dla faworytów z Poznania, wkrótce po wznowieniu gry sędzia Piotr Lasyk konsultował się z VAR-em i przyznał karnego Koronie, którego pewnie wykorzystał Pedro Nuno.
Gospodarze świętowali, ale tylko kilka minut. Patrik Walemark nie tylko dorównał Portugalczykowi, on jeszcze poprawił, zdobywając swoją drugą i trzecią bramkę między 61. a 64. minutą! Najpierw dobijał głową po obiciu poprzeczki przez piłkę, by niewiele ponad minutę później domykać akcję na dalszym słupku chirurgicznym trafieniem. Obaj trenerzy wpuścili świeżą krew na ostatni kwadrans, nie rezygnując z walki o kolejne gole. Wynik nie uległ jednak zmianie – pomimo walki Korony do ostatnich sekund Lech okazał się zbyt dobrze zorganizowany do uratowania choćby remisu.
Zagłębie Lubin - Radomiak Radom (0:0)
Pierwszy mecz Miedziowych pod wodzą Marcina Włodarskiego rozpoczął się nieźle dla miejscowych, którzy – za sprawą Marka Mroza – oddali strzał. Ten okazał się niecelny, za to odpowiedź Peglowa w barwach Radomiaka była znacznie konkretniejsza. Piłka szła pod poprzeczkę zza pola karnego, ale Dominik Hładun był na posterunku. Tak rozpoczął się okres wyraźnej przewagi Zielonych. Tuż po kwadransie strzelał Wolski, a moment później odbiór doprowadził do akcji, którą główką w słupek wieńczył Leonardo Rocha. Do przerwy przyjezdni pozostali lepsi, ale nawet próba "wcisku" Peglowa skończyła się udaną interwencją Hładuna. Po stronie Zagłębia najlepszą okazję zepsuło niedokładne podanie do Sejka, który nie był w stanie poprawnie uderzyć.
Powrót z szatni musiał przynieść poprawę gry Miedziowych, jeśli mieli dowieźć choćby punkt do końca. Kontrola nad grą rosła, Radomiak długo był zamknięty, ale kwadrans naporu rozbijał się o niedokładność w ostatnich kontaktach. Jakby na dowód, po godzinie Mróz uderzył tylko w boczną siatkę, w dodatku ze spalonego. Miedziowi atakowali często, ale potwornie nieskutecznie, co mogło się zemścić, gdy w 66. minucie Peglow z paru metrów był bliski otwarcia wyniku. Gospodarzy raz jeszcze ratował instynkt Hładuna. W ostatnie 10 minut mecz wszedł potężnym strzałem Orlikowskiego, który minął słupek bramki Kikolskiego. Wydawało się, że nic w tym meczu nie wyjdzie Zagłębiu, gdy pod koniec 93. minuty Tomasz Pieńko zszedł z lewej flanki i uderzył pod dalszy słupek, a piłka odbiła się i wtoczyła do siatki. VAR przyglądał się tej sytuacji, ale nie zabrał wygranej Miedziowym. Szukając odpowiedzi Radomiak zdołał wypracować jeszcze dwa rzuty rożne, ale nawet Kikolski pod bramką nie pomógł.