Niewykorzystana szansa Lecha w Krakowie, tylko remis z Cracovią
Przy Kałuży w Krakowie 13. kolejka oznaczała mecz przyjaźni pomiędzy Cracovią a Lechem Poznań. Na trybunach pełna komitywa, ale na boisku twarda sportowa walka. Przecież porażka Jagiellonii otworzyła Kolejorzowi szansę, by już dziś wspiąć się na pierwsze miejsce w PKO BP Ekstraklasie. Z kolei Pasy po dwóch meczach bez wygranej zsunęły się niebezpiecznie blisko strefy spadkowej.
Zgodnie z oczekiwaniami, a brew oczekiwaniom krakowskiej publiczności, Cracovia miała w tym meczu problemy z budowaniem akcji, szybko rozczytywana przez zawodników w niebieskich strojach. Z kolei poznaniacy bez większych problemów dochodzili do ostatniej tercji boiska, dopiero na tym etapie nadziewając się na defensywę gospodarzy.
Najbliżej otwarcia wyniku wydawał się Kristoffer Velde niedługo przed 30. minutą gry. Pomocnik Kolejorza huknął z dystansu, obił poprzeczkę, po czym piłka uderzyła o murawę przed bramką. Gdyby leciała milimetry niżej, mogłaby wpaść za linię, a Madejski byłby kompletnie bezradny.
Obie strony wymieniły łącznie 15 strzałów, gdy wybiła 45. minuta, a na tablicy wyników nieustannie było 0:0. Wtedy swoją trzecią próbę w meczu podjął Velde i tym razem Norweg okazał się nie do zatrzymania! Znów strzelał ze sporej odległości, teraz jednak pod bliższy słupek i zdołał oszukać Sebastiana Madejskiego.
Cracovia nie zamierzała zwieszać głowy i jeszcze przed zejściem do szatni strzelał Knap. Mrozek obronił, a próbujący dobijać Śmiglewski padł, domagając się rzutu karnego. Po dłużącej się analizie zapadła decyzja: przed upadkiem był na spalonym.
Cokolwiek trener Zieliński podpowiedział w szatni, zaowocowało zdecydowaną przewagą Pasów po zmianie stron. Przy zbyt statycznej postawie Lechitów dojście do odpowiedniej sytuacji nie wydawało się zbyt trudne, niestety kulała skuteczność. Trzech z czterech nominalnie ofensywnych zawodników zeszło z boiska, został tylko bijący głową w mur Patryk Makuch.
Co nie udało się Makuchowi, to wzięli na siebie koledzy z Rumunii. W 80. minucie Cornel Rapa dośrodkowywał z prawego skrzydła, piłka minęła prawie wszystkich zawodników i spadła pod nogi odpuszczonego Virgila Ghity. Ten z zimną krwią rozprawił się z Mrozkiem i dał długo wyczekiwane (a i zasłużone!) wyrównanie.
A co na to Lech? Przez drugie 45 minut zupełnie nic, tylko jeden niecelny strzał. Raz jeszcze Kolejorz zagroził w doliczonym czasie. Tuż po upływie 90 minut huknął Murawski. Madejski obronił, ale sekundy później piłka wróciła w jego stronę po uderzeniu Eliasa Anderssona. Ponownie golkiper był górą.