Obrona Częstochowy, Raków cudem uratował wygraną z ŁKS-em
Mistrz Polski i beniaminek Ekstraklasy – czy słabszy i biedniejszy klub z Łodzi ma w ogóle szansę podbić częstochowską twierdzę? To było podstawowe pytanie przed sobotnim meczem Raków-ŁKS.
Gospodarze jakby pytanie słyszeli i chcieli jak najszybciej udzielić odpowiedzi. W jednej z pierwszych groźnych akcji Rakowa w 8. minucie spotkania Marcin Cebula wrzucał piłkę z prawej strony, a do bramki głową skierował ją bez najmniejszego problemu Giannis Papanikolaou.
Scenariusz mógł przypominać mecz z Puszczą, gdy skrzydła Rakowa zadawały decydujące ciosy i po pierwszej połowie wyglądało na to, że jest po meczu. Również w sobotnim pojedynku Plavsić i Drachal na skrzydłach niepokoili łodzian. Tyle że tym razem Medaliki nie poszły za ciosem. Przeciwnie, to ŁKS poczynał sobie coraz śmielej, zachęcany nadspodziewanie częstymi błędami miejscowych.
O wielkim widowisku w pierwszej połowie mowy być nie mogło, za to emocji było z każdą minutą coraz więcej, ponieważ remis wisiał w powietrzu. W 21. minucie huknął z dystansu Głowacki, w 30. minucie Tejan miał pustą bramkę, ale strzelać musiał z prawie zerowego kąta i nie wcisnął piłki do bramki. Tylko w ostatnich 10 minutach Rycerze Wiosny mieli trzy akcje, które mogły dać remis. Do szatni schodzili więc z niedosytem.
Apetyt na bramkę wyrównującą przyjezdni pokazywali również po przerwie i raz jeszcze Raków robił im niepotrzebne prezenty. W 52. minucie fatalnie pomylił się Vladan Kovacević, dając Tejanowi piłkę przed pustą bramką. Holender pospieszył się jednak i nie trafił w bramkę. Za pomyłkę golkiper Rakowa zrehabilitował się parę minut później, broniąc uderzenie Szeligi. Tejan nie zamierzał odpuścić i w 57. minucie zrobił już chyba wszystko optymalnie: poradził sobie z trzema obrońcami i próbował wcisnąć piłkę przy bliższym słupku. Kovacević nie dał mu satysfakcji.
Łodzianie mieli już dwukrotnie więcej strzałów i tylko bramka pozostawała zaczarowana. Brzmi zabobonnie? Jak inaczej opisać sytuację, w której piłka po rykoszecie uderza w słupek, a od słupka leci wprost w ręce Vladana Kovacevicia? Albo w 88. minucie, gdy Kovacević nie obronił uderzenia Flisa, ale jakimś cudem wyręczył go przed linią Racovitan? Moment później dobijał Pirulo i piłka świsnęła nad poprzeczką.
Medaliki z kolei przez 45 minut drugiej połowy nie zdołały oddać żadnego celnego strzału. I nie musiały – pomimo doliczenia 12 minut zamiast sześciu oficjalnie pokazanych na tablicy wystarczyło utrzymać wynik.