Osłabiona Legia (ledwo) wygrywa z Koroną i obejmuje pozycję lidera tabeli
Wygrana Śląska z Lechem zaledwie pół godziny przed pojedynkiem Legia-Korona miała znaczenie dla obu drużyn. Gdyby Legia wygrała, mogłaby łatwo stać się liderem tabeli PKO Ekstraklasy. Dla Korony była to informacja, że kielczanie są ostatnimi w całej lidze, którzy wciąż nie wygrali żadnego meczu. I trudno było się spodziewać, że przełom nastąpi akurat w niedzielę na Stadionie Wojska Polskiego.
Zgodnie z oczekiwaniami mecz rozpoczął się od zdecydowanej przewagi Legii, której zawodnicy na różne sposoby próbowali znaleźć drogę do bramki Xaviera Dziekońskiego. Młody golkiper Korony był przygotowany na kanonadę i interweniował czujnie. Nie zawsze zresztą musiał, pierwszy bardzo groźny strzał oddał Rosołek w poprzeczkę, po której piłka wyleciała za boisko.
To był przełom pierwszego i drugiego kwadransa, a zaraz później efektownie nożycami strzelał Tomas Pekhart. Choć piłka leciała blisko słupka, Dziekoński wybronił. Szczęście bramkarza musiało jednak kiedyś opuścić i padło na akcję kończoną przez Makanę Baku. Po wrzutce kielczanie próbowali wybić piłkę, ale Niemiec zatrzymał ją w walce z Petrovem, przymierzył i prostym strzałem między nogami Zatora pokonał Dziekońskiego.
Kacper Tobiasz przez ponad pół godziny mógł się głównie nudzić, ale gospodarze musieli być ostrożni. Cofnięta Korona czekała na choćby przypadkowe przejęcie i kontrę. Doskonała okazja przytrafiła się w 37. minucie. Gdy Remacle tuż przed polem karnym odegrał do Deaconu, a tego faulował Jędrzejczyk. Rumun sam próbował pokonać Tobiasza z rzutu wolnego, ale posłał piłkę nad poprzeczką.
Pewni kontroli gry zawodnicy Legii na drugą połowę wyszli już nieco wolniejsi. Wciąż szukali drogi do strzelenia kolejnych goli, ale było więcej niedokładności, wkradła się nonszalancja, a wypracowanie groźnego strzału długo wydawało się kompletnie poza zasięgiem. Korona ułatwiała zadanie – goście również nie mieli animuszu z pierwszej połowy.
Samozadowolenie Legii mogło zemścić się w końcówce, bowiem w 74. minucie drugą żółtą kartkę zobaczył Jędrzejczyk, a minutę później sędzia podyktował karnego dla przyjezdnych z Kielc. Widownia Stadionu Wojska Polskiego odetchnęła jednak po interwencji VAR – przed przewinieniem był spalony i arbiter Daniel Sylwestrzak cofnął decyzję.
Pozbawieni nieoczekiwanego karnego kielczanie ruszyli do przodu i pod bramką Tobiasza zaczęło robić się coraz goręcej. W 87. minucie gola na wagę remisu mógł strzelić Dawid Błanik, jednak jego główka przeszła nad poprzeczką. Złocisto-Krwiści nie chcieli wypuścić Legii z jej połowy i szukali kolejnych okazji. Jeszcze pod koniec doliczonego czasu gospodarze mogli stracić punkty, ale prowadzenie udało się utrzymać.