Piątek z Ekstraklasą: Widzew ratuje remis w meczu na wodzie, Motor w końcu wygrywa u siebie
GKS Katowice - Widzew Łódź (2:2)
Beniaminek z Katowic dopiero w ostatnim meczu zdołał zaliczyć zwycięstwo na swoim terenie w Ekstraklasie, w piątek warunkiem rozpoczęcia mini serii było pokonanie Widzewa Łódź. Obie drużyny pokazały już w tym sezonie, że potrafią grać miłą dla oka szybką i ofensywną piłkę i dokładnie to zaoferowały. Pierwszy cios zadał łódzki Widzew, który jeszcze przed kwadransem objął prowadzenie. Kerk ze środka boiska dograł do Gonga na prawej, a ten wrzucił piłkę przed bramkę, idealnie na wyciągniętą nogę Imada Rondicia. Przewaga była zasłużona, łodzianie skutecznie przecinali żółto-czarną obronę i byli znacznie lepsi ofensywnie.
Wydawało się, że GieKSa może liczyć najwyżej na fragmenty dobrej gry, dopuszczona do głosu przez przyjezdnych. Nic z tych rzeczy, gospodarze zdominowali ostatni kwadrans pierwszej połowy i otrzymali nagrodę za swoją determinację. W 38. minucie wrzut z autu przedłużyły dwie główki, Bergier na dalszym słupku dograł do Repki, a ten sam na sam przed bramką huknął poza zasięgiem Gikiewicza. Odpowiedzią miał być niesygnalizowany strzał Kerka trzy minuty później, ale Kudła wyciągnął się i wygarnął piłkę spod poprzeczki. Za chwilę było 2:1, ale dla gospodarzy! Błąd i Wasielewski ograli niestrudzonego Frana Alvareza na lewej stronie, a ten drugi ściął do środka i uderzył. Piłka po nodze Mateusza Żyro zmyliła Gikiewicza i wcisnęła się przy bliższym słupku.
Po powrocie z szatni katowiczanie wcale nie wyglądali na beniaminka. Zaprezentowali dojrzałą grę i długo kontrolowali jej przebieg, nie dopuszczając Widzewa do udanych prób wyrównania. Wprowadzony do łódzkiego ataku Said Hamulić był całkowicie zneutralizowany, a katowiczanie coraz śmielej szukali trzeciej bramki. Na kwadrans przed końcem techniczny strzał Nowaka musnął słupek po wewnętrznej, chwilę później był słupek Galana (choć po spalonym) i nawet gęste strugi deszczu nie hamowały entuzjazmu gospodarzy. Borja Galan strzelił jeszcze mocno na minutę przed końcem, ale Gikiewicz na raty stłumił piłkę. Wydawało się, że Ślązacy nie oddadzą już punktu rywalom, tymczasem Jakub Łukowski w doliczonym czasie wykorzystał fakt, że piłka grzęzła w miejscu. Obrońcy jej nie wybili, a on wpakował ją mocnym uderzeniem zza defensorów i pokonał Kudłę.
Motor Lublin - Górnik Zabrze (1:0)
Górnik nie wygrał żadnego z trzech ostatnich meczów, Motor – żadnego z czterech. Punkty w piątek były więc na wagę złota i widać to było po zdecydowanej przewadze ofensywnej lublinian po rozpoczęciu spotkania. Już w 8. minucie wrzutka skończyła się główką Samuela Mraza, która od słupka wróciła przed bramkę. Do tej akcji doprowadził swoją niefrasobliwością Lukas Podolski i miał doskonałą okazję zrehabilitować się w 30. minucie, gdy błąd obrońcy dał mu piłkę przed bramką. Skończyło się na uderzeniu w brzuch czujnego Brkicia. To był pierwszy i ostatni strzał w światło bramki przed przerwą, choć w 40 minucie Ndiaye przewrotką szukał swojej szansy. Znalazł Szromnika, który dostał korkiem.
W pierwszej połowie nic nie chciało wejść, za to druga rozpoczęła się świetnie dla gospodarzy, ponieważ perfekcyjnie wymierzony strzał Christophera Simona wszedł po dalszym słupku do bramki już w 49. minucie. Moment później Samuel Mraz nie mógł uwierzyć – drugi raz trafił w słupek, tym razem potężnym uderzeniem z dystansu. Zabrzanie w ofensywie wciąż mieli do pokazania znacząco mniej od Motoru, dopiero w 64. minucie obudzili Brkicia strzałem Hellebranda po wrzutce Erika Janzy. Zbyt czytelnie, by zaskoczyć Chorwata. Zdecydowanie bliżej bramki było po drugiej stronie, gdy Ndiaye w 82. minucie główkował agresywnie, ale Szromnik zdążył sparować piłkę poza bramkę. Próbowali jeszcze Caliskaner i Scalet, po drugiej stronie piłkę między obrońcami zmieścił Rasak, ale nic więcej w Lublinie nie wpadło. Motor przełamuje serię, Górnik ma coraz większe kłopoty.