Pięć goli w mniej niż godzinę, Jagiellonia zmieniła porażkę w święto
Śląsk wygrał, Legia tylko zremisowała, zatem w Białymstoku pojawiła się spora szansa na umocnienie pozycji za plecami lidera PKO Ekstraklasy. Nic zatem dziwnego, że pomimo gry o 12:30 na stadionie przy Słonecznej pojawiło się ponad 12 tysięcy fanów, by wspierać Jagę w meczu z Radomiakiem.
I choć od pierwszych minut to żółto-czerwone "pszczółki" miały więcej energii, a piłka trzymała im się przy nodze, to zamiast miodu białostoczanom przyszło smakować sporej dawki dziegciu. Po zaledwie trzech minutach rzut rożny na bramkę zamienił wyskakujący do główki najlepiej Pedro Henrique. Brazylijczyk posłał chytrze piłkę na kozioł przy linii bramkowej i wcisnął ją pod interweniującym Alomeroviciem.
Nie minął kwadrans, a gospodarze mieli już bagaż dwóch goli. Pedro Henrique jakby wyczerpał limit pecha przy słupkach i poprzeczkach – wchodziło mu wszystko. Tym razem, w 12. minucie, dostrzegł ustawionego zbyt daleko od bramki golkipera Jagiellonii i wysokim lobem upokorzył Zlatana Alomerovicia.
Białostoczanie przeżywali istny koszmar: grali zdecydowanie lepiej, a gole strzelał Radomiak, który wszedł w mecz naprawdę blado i wyglądał bezradnie. Czy Zieloni tylko sprawiali takie pozory?
Nie, ich niemrawa gra połączona z samozadowoleniem z szybkiego prowadzenia szybko zaczęły się mścić. W 27. minucie gospodarze mieli już kontakt bramkowy, gdy Marczyk najpierw skorzystał z błędu obrońcy, a później utrzymał się przy piłce i oddał ją do egzekucji Jesusowi Imazowi. Hiszpan zdołał z podania wycisnąć maximum.
Gdy Radomiak myślał, że dojedzie do przerwy z prowadzaniem, już w 8. minucie doliczonego czasu Marczuk doskonale dostrzegł Naranjo na drugim końcu pola bramkowego. Przerzucił do niego piłkę, a ten główką po skosie nie dał szans Albertowi Posiadale.
Obie strony miały o czym rozmawiać w szatni. Białostoczanie dominowali, ale udało im się tylko odrobić straty. Radomiak był nadspodziewanie skuteczny, ale w grze – poza strzałami Henrique – miał do poprawy niemal wszystko. Zanim jednak radomianie zdążyli poukładać się na boisku, gospodarze postawili na swoim. Po 17 sekundach gry piłkę wrzuconą przez Marczuka trącił szczęśliwie Pululu, mieszcząc ją przy słupku w bramce gości.
Prowadzenie 3:2 oznaczało nie tylko wyrównanie rachunków z Radomiakiem, lecz również niebywały wyczyn Dominika Marczuka. 19-letni skrzydłowy zaliczył trzy asysty w niewiele ponad 45 minut! Miał przy tym trochę szczęścia, ale bez wahania można powiedzieć, że na nie zapracował – miał ogromny wkład w ofensywę Jagi.
Podopieczni trenera Constantina Galki w końcu się obudzili i zaczęli grać składnie. Wydawało się, że efekty przyszły jeszcze przed godziną czasu podstawowego. W 58. minucie piłkę w siatce ponownie umieścił Pedro Henrique. I choć radomianie świętowali, to sędzia szybko dostał sygnał, by zerknąć na ekran. Przed strzałem piłka obiła łokieć Lisandro Semedo. Choć miał rękę przy ciele, to kluczowe zgięcie wysuniętego łokcia zdecydowało o locie piłki. Gola nie było.
Z biegiem gry przewaga Zielonych tylko rosła, a bardzo solidną zmianę dał Rafał Wolski. W połączeniu z niepewnymi interwencjami Zlatana Alomerovicia wyglądało na to, że Radomiak jeszcze coś ustrzeli, ale z dziewięciu strzałów w drugiej połowie nic ostatecznie nie wyszło. Po 106 minutach gry – wliczając 16 doliczonych – to Jaga zapewniła sobie utrzymanie na podium niezależnie od wyniku poniedziałkowego meczu Zagłębia.