Pogrom! Lech zmieciony w pył, Pogoń wraca do walki o najwyższe cele
Biletów na ten mecz nie dało się zdobyć już od paru dni i trudno się temu dziwić. Pogoń Szczecin nie tylko wyszła z kryzysu i strzeliła 11 goli w trzech poprzednich meczach, ale też mierzyła się w niedzielę z wielkim Lechem Poznań, również ostatnio przebudzonym. Mało tego, zderzenie dwóch bramkostrzelnych zespołów o wielkich ambicjach przypadło dokładnie w rocznicę otwarcia nowego stadionu w Szczecinie.
Choć Pogoń strzelała ostatnio więcej od Kolejorza, to znacznie gorzej było ze skutecznością obrony przed rywalami, co od pierwszych minut próbowali wykorzystać zawodnicy z Poznania. Jednak nawet duet Marchwiński-Velde nie miał sposobu, neutralizowany przez defensywę Portowców. Sami gospodarze nie szturmowali bramki Mrozka, raczej czekali na swoją okazję.
Doczekali się po kwadransie. Z rzutu rożnego piłkę wrzucał Kamil Grosicki, do główki wyskoczył Fredrik Ulvestad, huknął w poprzeczkę, a piłka odbita od ziemi wyszła w boisko. Stadion ryknął, syrena portowa zawyła, ale tylko na pół gwizdka. Był gol czy nie?! Oczy zwróciły się na Damiana Sylwestrzaka, którego wyznaczenia na ten mecz Pogoń się obawiała. Sędzia nie miał wątpliwości, powtórki potwierdziły: piłka wróciła już zza linii. Ulvestad z pierwszym golem w barwach Pogoni.
Lech próbował odzyskiwać przestrzeń, tymczasem Pogoni wystarczyło raz na jakiś czas odzyskać piłkę, liczenie metrów i podań było bez znaczenia. Gdy w 26. minucie Grosicki pognał przed siebie i w decydującej chwili wycofał do Koutrisa, tylko pudło Greka uratowało piłkarzy Kolejorza. I znów mozolna walka Kolejorza o metry, a następnie jedna akcja Pogoni i co? 2:0. Spod linii końcowej wrzucał Ulvestad, a piłka znalazła Gorgona kilkanaście metrów od bramki. Nie przyjmował, strzelał od razu, futbolówka skozłowała i od poprzeczki weszła do siatki.
Było już jasne, że jeśli Kolejorz nie pozbiera się szybko, to zapłaci jeszcze wyższą cenę. Podopieczni Van den Broma nie zdążyli. W 39. minucie było już 3:0 dla Portowców, a Ulvestad zaliczył drugą asystę. Tym razem wykładał piłkę Wahanowi Biczachczjanowi, który zatańczył przy Gurgulu, a strzałem z prawej nogi w dalszy róg oszukał i jego, i Bartosza Mrozka.
Portowcy nie tylko imponowali skutecznością w ataku (cztery celne strzały, trzy gole), ale też nie popełniali błędów w defensywie. Kolejorz nawet nie zbliżył się do strzału w światło bramki Valentina Cojocaru.
Do szatni poznaniacy schodzili rozbici i John van den Brom musiał wymyślić coś wyjątkowego, by ich poskładać do kupy. Zmienił dwóch piłkarzy (weszli Andersson i Ba Loua), wprowadził nowe wytyczne, a po powrocie na boisko… dostał czwartego gola. Zanim Kolejorz zdołał skonstruować cokolwiek, Gorgon przerzucił piłkę do Koutrisa, Greka zatrzymał Mrozek, ale do wybitej piłki rzucił się szczupakiem Grosicki.
Kolejorz dramatycznie potrzebował jakiegokolwiek pozytywnego bodźca, tymczasem kolejne minuty upływały, a przyjezdni wciąż nie mieli pojęcia, jak strzałem zagrozić Cojocaru. Dopiero w 58. minucie Kristoffer Velde huknął z dystansu i zmusił Rumuna do przeniesienia piłki nad poprzeczką. Moment później wbiegli Ishak i Sobiech, czyli Kolejorz wystawił wszystkie działa.
Nie mając nic do stracenia, już w 69. minucie Van den Brom wykorzystał ostatnią zmianę. Zdjął niewidocznego już Marchwińskiego, w bój posyłając Nikę Kvekveskiriego. Pod bramką Portowców robiło się coraz goręcej, a w 72. minucie Velde znalazł podaniem Ishaka, który umieścił piłkę w siatce. Nawet nie zdążył się ucieszyć, spalony był wyraźny. Na 10 minut przed końcem Ba Loua chciał chytrze wkręcić rogala w dalszy górny róg, w ostatniej chwili zareagował Cojocaru.
Portowcy przetrwali okres naporu Kolejorza i mieli jeszcze szansę na podwyższenie wyniku w doliczonym czasie gry. Z dystansu huknął Fornalczyk i z największym trudem obronił Mrozek. Nie udało mu się raz? Spróbował ponownie po doskonałym podaniu od Przyborka i ustalił wynik na 5:0. Nie było nawet sensu wznawiać gry...